środa, 20 czerwca 2012

Mlodszy

Musi byc post o Mlodszym.
Zycie z Mlodszym jest niebywale intensywne. Od swego urodzenia wypelnia niemalze kazdy jeden moment mojego zycia. Jest towarzyski, ciekawski, uparty, emocjonalny, ma swoj honor. Bardzo Go kocham, ale.. Czasem musze od niego odpoczac.
Oto obrazki z ostatnich trzech dni.

***


Zamowilam sobie na lunch sashimi.
Sashimi przychodzi, jak wiadomo, min. z wasabi.
Wczorajsze bylo slicznie ulepione na ksztalt listka.
Zobaczyl to Mlodszy...
- Mamo, czy moge miec troche twojego awokado?
- To nie jest awokado, to jest chrzan.
- Chce troche tego awokado.
- To nie jest awokado...
Mlodszy jest jednak czlowiekiem zdecydowanym. Wie czego chce. Chcial mojego wasabi/awokado. Zaladowal
sobie do paszczy spora porcje. Nastepnie zrobil sie na twarzy buraczkowo czerwony, oczy mu wyszly z orbit,
zaczal sie krztusic i na moment stracil dech. Zaczal sie tez goraczkowo rozgladac za kubkiem z woda.
- Faktycznie, to nie jest awokado - stwierdzil tonem pelnym godnosci, gdy juz odzyskal oddech i glos.
Ze wszystkich sil staral sie zachowac twarz. Co szanuje w moim czterolatku.




5:30 rano. Obudzil mnie wrzask Starszego:
- Mamooooo, on mnie ugryzl w oko!
To Mlodszy. Wstal bladym switem i sie nudzil.
- Dlaczego ugryzles brata w oko?
- Wcale nie ugryzlem! - oburzenie Mlodszego nie zna granic - On nic nie wie! On spal! Nie ugryzlem!
Uszczypnalem!

niedziela, 17 czerwca 2012

wrocilismy

Wrocilismy. Dom wyglada slicznie z nowa, bukowa podloga i bialymi scianami. Caly dobytek mamy w garazu. Trzeba bedzie sukcesywnie przeniesc to do domu, wyczyscic i ustawic.
Na razie nie mam sily na nic. Wczoraj przejechalam z dziecmi 400 mil, poszlam pozno spac. 
Meza natomiast ogarnal jakis dziki szal pracy. Biega z odkurzaczem, na oslep wyciaga poszczegolne sprzety z garazu, probuje je ustawiac. Zagonil dzieci do pomocy. Mnie nie smie. Juz sie poklocilismy, wiec nie chce ryzykowac kolejnej awantury.
Na szczescie za godzine wsiadzie w samolot do Denver. I odleci na trzy dni. Szkoda tylko, ze nie zabiera ze soba naszych slodkich syneczkow. Bo albowiem od czterech dni mam alergie na wlasne dzieci. 
Niech ich ktos ode mnie zabierze! 
Choc na tydzien! 
Maz przychodzi jako bonus w tej transakcji. Oni sa bardzo fajni. Tylko JA MUSZE POBYC SAMA.
Ale mam chytry plan, ktory musi sie udac. Aby do listopada. Moze wtedy uda mi sie pocalowac polska ziemie. Choc na tydzien. Sama. To musi sie udac.

A tu jeszcze kilka migawek z Balboa Park w San Diego.
Pani na lawce.

Pani na trawie.

Dwa pudle i pan.

Komu powrozyc?

Pani na studni.

Starszy od frontu, Mlodszy w odbiciu.

Zakochani.

wtorek, 12 czerwca 2012

San Diego , remont oraz hulajnogi

Maz walczy z remontem. My przeczekujemy kataklizm w San Diego. 
Z Tucson dochodza takie oto historie.
Maz zatrudnil do malowania Polakow. Nie z powodu plemiennych sentymentow tylko dlatego, ze byli gotowi przyjsc w terminie, ktory nam odpowiadal oraz dali dobra cene. Przez pierwsze dwa dni trwala idylla. Panowie pracowali, Maz byl zadowolony. Nastepnie rozpoczelo sie Euro 2012...
Wieczorem odbywalam telefoniczna narade produkcyjna z Malzonkiem.
- Wyobraz sobie przyszli dzisiaj z laptopem. Zapodali mi, ze oni tak tylko jednym okiem beda patrzec na mecz! Powiedzialem, zeby poszli sobie do domu, obejrzeli i wrocili do pracy po meczu.
- I co? - zapytalam, gdy odzyskalam juz zdolnosc mowienia.
- Nic. Zostali i zamkneli sie w lazience! Bo tylko tam nie przeszkadzali im ludzie od zdzierania podlogi. - powiedzial Maz grobwym glosem - Ciagle nie moge uwierzyc, ze to sie dzieje. I to w moim domu.
Nic to mili moi. Badzmy dobrej mysli, ze ciagle jest do czego wracac.


My natomiast...

...bylismy w Balboa Park.
Jednym z moich bardziej ulubionych parkow.

Jezdzilismy na hulajnogach.

Przysiadalismy na kraweznikach.

Wprawialismy w rozczulenie swoja matke.

I znowu czas na odpoczynek.

Popatrz, popatrz...

Podziwialismy kwiatki, ryby i zolwie.

Cieszylismy sie.


Powoli osiagamy mistrzostwo w tym sporcie.