piątek, 22 lipca 2011

samo zycie

Kiedy wrocilam z zakupami w domu panowala cisza. Starszego i Mlodszego nie bylo ani widac ani slychac.
Dziwne - pomyslalam sobie - nawet bardzo dziwne.
Z lazienki wychynal zrelaksowany i zadowolony Maz. Po zapachu poznalam, ze wlasnie zakonczyl poranny prysznic.
- Gdzie sa dzieci? - zapytalam jeszcze dosc spokojnym tonem.
- Aaaa, nooo gdzies tam - Maz wykonal nieokreslony ruch reka w strone okna. I najspokojniej w swiecie zaczal sobie robic kawe.
- To znaczy gdzie TAM? - powoli zaczynalam sie denerwowac - kiedy wjezdzalam samochodem na podworku nie bylo dzieci. W domu tez ich nie ma. Wobec tego GDZIE wedlug ciebie sa?!
Zadowolenie Meza jakby z lekka oklaplo. Chyba powoli zaczelo do niego docierac o co pytam. Popatrzyl na mnie z wyrazna niechecia.
- No gdzies na podworku. Bawia sie. - mruknal - czy ty zawsze musisz sie czepiac? - dodal juz dosc mocno poirytowany.
Lubie wiedziec gdzie sa moje dzieci. I co robia. Jesli nazwiemy te potrzebe "czepianiem sie" to tak: musze sie czepiac.
Wyszlam wiec na zewnatrz i zaczelam nawolywac:
- Kaaaaaaaajteeeeeek, Jaaaaaaaaaceeeeeeeeek!
Nic. Cisza. Zadnego odzewu.
- Kaaaaaaaaaaaaaaajteeeeeeeeeeeeeeeeeek! Jaaaaaaaaaaaaaaceeeeeeeeeeeeeeek! Gdzie jestescie?! - zawolalam o pare decybeli glosniej.
Po chwili uslyszalam ich glosiki. Nadchodzili washem. Dla niewtajemniczonych: wash to koryto rzeki okresowej, przy bardzo silnych opadach deszczu plynie nim woda. Teraz jest suche.
- Bylisce w starym domu? - zapytalam groznie.
Stary dom to niezamieszkana ruina stojaca na sasiedniej dzialce. Idealne miejsce dla grzechotnikow i skorpionow. Z nieznanych mi przyczyn moje dzieci uwielbiaja sie tam bawic.
- Tak, ale tylko na chwilke. - bakna Mlodszy.
- Nie wolno wam opuszczac naszego podworka. Nie wolno wam chodzic do tamtego domu. Obaj wracacie do domu. Natychmiast.
Wrocilismy do domu. Dalam dzieciom w tylek. Poklocilam sie z Mezem o caloksztalt. Zakazalam dzieciom zabawy na podworku przez najblizsze dwa dni czyli strzelilam gola do wlasnej bramki. Teraz siedza w domu, nudza sie jak mopsy i oczywiscie co chwila sie o cos kloca. Miedzy soba albo ze mna.

Czy ja naprawde zawsze musze sie czepiac? Przeciez moglabym miec tzw. swiety spokoj. Tylko czy w zyciu chodzi o ten swiety spokoj?

5 komentarzy:

  1. Witaj,Ingrid :))) dopiero dziś zdałam sobie sprawę , w jakim miejscu żyjesz i jak różne są nasze lęki o dzieci, choć naprawdę, to chyba takie same.hmmm...nie wiem , czy wypada tak krytycznie, ale w tym kontekście,zachowanie Twojego męża wygląda na bardzo nieodpowiedzialne...Ale mam nadzieję, ze chmury nad Wami już się rozeszły :))) szkoda życia, na swary i kłótnie, nas milczenie...faceci i tak nie zrozumieją , o co nam chodzi.a życie tak szybko mija...Pozdrawiam! Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Wypada krytycznie:). A Maz niestety bywa nieodpowiedzialny i niefrasobliwy.
    Maz traktuje chlopcow czasem jak starsze dzieci. Mlodszy ma dopiero 3 latka (no prawie 4) a Starszy 5.
    A boimy sie oczywiscie roznych rzeczy: oprocz grzechotnikow i skorpionow sa jeszcze javeliny (pekari podobne do dzika chociaz jest z rodziny gryzoni), ktore moga zaatakowac. Chodza calymi stadami w poszukiwaniu jedzenia. Boimy sie tez zlych ludzi.
    Dzieci nie powinny wchodzic na cudzy teren tez dlatego, ze tu kazdy moze miec bron i ma prawo strzelac kiedy ktos wejdzie na jego teren. Chlopcy musza sie tego nauczyc

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak! Złych ludzi , to pewnie wszędzie trzeba się bać...ale przy Twoich, nasze strachy wyglądają niewinnie ! chyba trudno tak się przestawić na tak inne realia? Czy to tak , ze nieważne gdzie, ważne z kim? ja tak zrobiłam w skali mikro, bo idąc za glosem serca wynioslam się z Poznania na wieś , za mężem lekarzem weterynarii. I wcale nie bylo mi łatwo, dlatego z ciekawościa myślę o Tobie. Pozdrawiam cieplo, Ciebie i chlopaków. Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. prawde mowiac nie zastanawialam sie nigdy czy trudno bylo mi sie przystosowac;
    moje dzieci tu sie urodzily i odkad chodza uczymy je, ze nie wolno wchodzic w krzaki, w trawy, siadac na kamieniu bez uprzedniego sprawdzenia czy kogos tam nie ma;
    na naszym podworku mamy poprzycinane krzaki tak, ze widac co pod nimi jest; ponadto Maz strzela do myszy, ktore sa pozywieniem wezy, jesli nie ma myszy to prawdopodobnie nie ma tez wezy, ale uwazac trzeba;
    chlopcy wiedza, ze kiedy przychodza javeliny to nalezy zmykac do domu uprzednio zawolawszy brata;
    pomimo tych niedogodnosci zycie tutaj ma dla mnie wiecej plusow niz minusow: oprocz 3 letnich miesiecy temperatura pomiedzy 16C-24C, powolne, mile zycie wsrod przyjaznych ludzi;
    czy niewazne gdzie? uczciwie powiem: nie wiem; prawdopodobnie na takiej np. Bialorusi byloby mi trudniej; czlowiek latwo sie przyzwyczaja do lepszego, a w Ameryce obiektywnie zyje sie latwiej niz w Polsce pod wieloma wzgledami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ingrid
    jest po prostu inaczej
    trzeba sie przystosowac i voila
    wiem, latwo powiedziane...

    OdpowiedzUsuń