sobota, 31 grudnia 2011

zycie z dziecmi nie jest nudne

Trzy dni temu zabralam chlopcow w jedno z naszych ulubionych miejsc, czyli do Muzeum dla Dzieci w Phoenix. O tym miejscu juz kiedys pisalam. Nie jest to muzeum w europejskim znaczeniu tego slowa, ale raczej olbrzymi, edukacyjny plac zabaw dla dzieci. Goraco polecam kazdemu, kto z dzieckiem/cmi w wieku od 2 do 10 lat odwiedzi Phoenix.
W Muzeum jest sklepik z ksiazkami i zabawkami. Przed wyjazdem zapowiedzialam:
- Niczego nie kupujemy. Dostaliscie tyle prezentow od Dzieciatka, ze nie chce slyszec o zadnych nowych zabawkach.
- Ale ja mam swoje pieniazki - Mlodszy bujnal mi przed nosem, na oko dosc ciezkim,  woreczkiem pelnym cwiercdolarowek, dziesiecio, piecio i jednocentowek - I chce kupic sobie miecz swietlny. Oni tam maja. Wlasciwie to tylko po ten miecz jade - oswiadczyl moszczac sie w swoim krzeselku samochodowym.
Mlodszy od jakiegos czasu jest wielbicielem Star Wars. Nie przeszkadza mu, ze nie widzial ani jednego odcinka tego dziela. Bawi sie w Star Wars, jest postaciami z tego filmu, wymysla nowe odcinki, a potrzebna do tego wiedze czerpie od Meza albo z katalogu Lego. No i brakuje mu swietlnego miecza...
Pomyslalam sobie, ze skoro zamierza przeznaczyc na zakup miecza swoje oszczednosci i tylko w tym celu jedzie, to niech bedzie.
Wracalismy wiec z dwoma mieczami swietlnymi (Mlodszy jest szczodry i ma dobre serduszko dla brata), ktorymi chlopcy blyskali z tylu samochodu. Jechalo sie dobrze, powoli zaczal zapadac zmrok. Kochani wspoluzytkownicy autostrady i ulic w Tucson zadziwiajaco szybko zjezdzali mi z drogi. A ja zadowolona prulam do domu.
- Wszyscy ci zjezdzali, bo mysleli, ze jedzie highway patrol albo policja. Przeciez te miecze nie dosc, ze blyskaja czerwono-niebieskim swiatlem, to jeszcze z podobna czestotliwoscia - uswiadomil mnie w domu Maz
- Wiesz, moze pozycze te miecze kiedys od chlopcow - dorzucil nagle z blyskiem w oku.
- Miecze przychodza z wlascicielami w pakiecie - mruknelam.

***


W czwartek umowilam sie z moja przyjaciolka Kate do kina. Po latach poczulam, ze wreszcie spokojnie moge wyjsc wieczorem z domu i zamierzam z tego korzystac. Uzgodnilam wiec z Mezem, ze powinien byc w domu najpozniej o 7:25. Obiecalam, ze dzieci beda juz w 100 % "zrobione", tylko zgasic nocne lampki przy lozeczkach. Poinformowalam potomstwo, ze wieczorem wychodze. Do kina.
- Sama?! - zapytal zdumiony Mlodszy.
- Nie, z Kate. - odparalam zgodnie z prawda.
- No, ale bez nas?! - nie mogl zrozumiec Starszy.
- Bez was, to bedzie film dla doroslych.
Obaj wygladali na lekko zszokowanych. Przygladali mi sie przez chwile z lekkim niedowierzaniem.
O 7:10, kiedy to moje umyte i najedzone dzieci powinny byly szukac ksiazeczek do wieczornego czytania uslyszalam nagle przerazliwe zawodzenie Starszego:
- Maaamoooo, a Placek (tak czasem nazywamy Mlodszego) zniszczyl jedna lampke na choince!
Lece wiec pod choinke i widze Mlodszego lezacego pod choinka na brzuchu, ktory to Mlodszy probuje wypluc resztki szkla...
- Polknales cos? - pytam groznie.
- No cos ty! Nie, nic nie polknalem! Przeciez szkla sie nie polyka! - zaprzeczyl oburzony.
- A czy sie gryzie lampki na choince?! - wrzasnelam, bo moje nerwy nie wytrzymaly wizji podrozy na ER z Mlodszym i wielogodzinnego pobytu tamze zamiast milego wieczoru w kinie w towarzystwie Kate.
Dziesiec minut po zdarzeniu pojawil sie w domu Maz.
- Wychodze. Placek przegryzl lampke na choince. Twierdzi, ze nie polknal szkla. Krwi nie bylo - rzucilam i ulotnilam sie najszybciej jak moglam.
W samochodzie opowiedzialam Kate o najswiezszym wyczynie Mlodszego.
- Moj najmlodszy brat byl taki. - powiedziala smiejac sie - Nasza mama powiedziala, ze gdyby byl jej pierwszym dzieckiem, to pozostalby jedynakiem.

***


- Musze zrobic siku! - wrzasnal Mlodszy i pognal do lazienki.
Jesli myslicie, ze po wsadzeniu glowy do lazienki ujrzalam go oddajacego kulturalnie mocz do klopa, to jestescie w grubym bledzie i nie znacie jeszcze Mlodszego. Mlodszy sikal do... wanny.
- Dlaczego robiles siusiu do wanny?! - staralam sie nie podnosic glosu.
- Bo mi sie nie chcialo podnosic deski - odparl z niewzruszonym spokojem Mlodszy.
Wieczorem zdalam relacje Mezowi dorzucajac kilka obaw o przyszlosc Mlodszego.
- Wiem, on tak robi - przytaknal radosnie Maz - Kiedy na niego patrze, to widze siebie 50 lat temu - dorzucil juz mniej radosnie - I wiesz co?  Coraz lepiej rozumiem swoja matke - zakonczyl z westchnieniem.

***


Tak wiec ciagle cos sie dzieje. Z naszymi dziecmi zdecydowanie sie nie nudzimy. Sylwestrowego poranka Maz z chlopcami wybrali sie nad rzeke, ktora odkryli dwa tygodnie temu niedalego domu. Dzisiaj Maz nakrecil tam krotki film, ktory mozecie sobie zobaczyc. Jest slabej jakosci, bo krecony komorka, ale dobrze widac na nim prawdziwa rzeke, ktora plynie niedaleko naszego domu.


Wiem, ze wiekszosc z Was jest juz od paru godzin w Nowym 2012 Roku. My ciagle jeszcze zegnamy 2011. Zycze Wam i sobie, zeby ten 2012 rok byl dla nas wszystkich dobry, bysmy ogladajac sie wstecz mogli sobie powiedziec, ze nie zmarnowalismy tego czasu, ze jestesmy znowu troche madrzejsi i lepsi.

środa, 28 grudnia 2011

jak to u nas w te Wigilie bylo

W wigilijny poranek oczekiwanie na Dzieciatko Jezus, a wlasciwie na prezenty, ktore przynosi i zostawia kazdego roku pod nasza choinka, oraz emocje z tymze oczekiwaniem zwiazane siegnely zenitu. Starszy i Mlodszy mieli glupawke, chichrawke, niegrzeczniawke i pare innych przypadlosci jednoczesnie. Uczciwie przyznam, ze mialam serdecznie dosc swoich dzieci. Maz tez mial dosc. Zasiadl pod nieubrana jeszcze choinka, popatrzyl w zamysleniu na szalejacych synow i odezwal sie tymi slowy:
- Dla mnie Boze Narodzenie mogloby nie istniec. Staram sie najlepiej jak potrafie swietowac, bo wiem, ze zalezy na tym waszej mamie i wam. Ale jesli sie nie uspokoicie, to w tym roku nie ubierzemy choinki...
W dzieci jakby piorun strzelil. Jak to: nie ubierzemy choinki?!
- Mamo, ubierzesz z nami choinke? - uczynil niesmiala probe Starszy, choc nauczony swoim prawie szescioletnim doswiadczeniem powinien wiedziec, ze nie gram w te gre.
- Ubieranie choinki, to jest robota taty i wasza. Jesli ojciec stwierdzil, ze nie da rady z wami jej ubrac to trudno, nie bedzie w tym roku przystrojonego drzewka. Zielona tez jest ladna. I pachnie. Mnie wystarczy, ze pachnie. - powiedzialam stanowczo, choc gdzies gleboko mialam nadziekje, ze Maz jednak zmieknie.
Male gnomiki poszeptaly cos miedzy soba, poprzepychaly sie, lypnely spod oka na ojca, na mnie i zasiadly do Lego. Siedzialy tak bita godzine i budowaly. W domu panowala bloga cisza, ktora tylko od czasu do czasu zaklocal moj odkurzacz. Po godzinie Maz zaczal znosic z garazu choinkowe gadzety.
- Nakladacie ozdoby na zmiane: raz jeden, raz drugi. Nie chce slyszec zadnych klotni ani wrzaskow. Nie ma biegania ani skakania. Czy wyrazam sie jasno?
Dwa gwaltowne, potakujace kiwniecia lepetynkami.
To bylo najbardziej zgodne ubieranie choinki w naszym domu.
O godzinie 1:00 Maz pojechal do swojego labu wyjac probki z pieca...20 lat temu uznalabym to pewnie za profanacje i osobista zniewage. 7 lat temu, u progu swego malzenstwa, bylabym gleboko nieszczesliwa, ze tego dnia dla niego wazniejsze jest wyciagniecie paru kilogramow piachu z pieca niz szykowanie ze mna kolacji wigilijnej.
Dzisiaj wiem, ze dla mojego Meza naprawde Swieta moglyby nie istniec. Ale stara sie najlepiej jak potrafi obchodzic je razem z nami. Nie zawsze tak bylo. Mamy za soba dluga droge pelna bolesnych doswiadczen. Ciesze sie, ze dzisiaj jestesmy w miejscu, z ktorego kazde z nas stara sie dostrzec potrzeby tego drugiego.
Maz wrocil do domu na godzine przed kolacja wigilijna. Spedzilismy razem mily, cieply, rodzinny wieczor. Pobawilismy sie z dziecmi ich nowymi zabawkami, pobylismy razem. Kiedy chlopcy znikneli w drzwiach swojej sypialni, Maz pognal do swoich jeszcze cieplych (prosto z pieca) danych, a ja zaglebilam sie w fotelu z ksiazka, ktora znalazlam pod choinka. Coz, kazdy swietuje tak jak lubi.

piątek, 23 grudnia 2011

moje zyczenia dla Was

Mili moi Czytelnicy,

w te nadchodzace Swieta Bozego Narodzenia zycze Wam zdrowia i milosci, bo zgadzam sie z Chustka, ze w zyciu tylko to sie liczy. Niech te Swieta przyniosa Wam tez radosc dzieki ktorej mozemy patrzec na, nielatwe czesto, zycie z przymruzeniem oka, a na problemy ze zdrowym dystansem.
Badzcie wielkoduszni dla siebie i swoich najblizszych, bo przeciez swietujemy narodziny Tego, Ktory jest Dobrem, Miloscia i Przebaczeniem. Cieszcie sie swoimi nablizszymi; tym, ze sa i jacy sa.
Choc sciskam Was wirtualnie, to podpisujac sie pod realnymi zyczeniami uzywam swojego realnego imienia:
Ania.

wtorek, 20 grudnia 2011

nowa, swiecka tradycja

Tradycja w naszym domu jest, ze mak na makowiec kreci Maz. I kroi salatke jarzynowa ogladajac przy tym "Misia". Kupuje tez z chlopcami choinke.
Rok temu tradycji nie stalo sie zadosc, poniewaz Maz z powodu ataku zimy byl utkniety na lotnisku w Zurichu na 36 godzin. Nastepnie odbyl przymusowe miedzyladowanie gdziestam po drodze, bo jeden z kochanych wspolpasazerow ktory jednoczesnie okazal sie byc cukrzykiem najadl sie czegos, czego jesc nie powinien albo/i zapomnial zabrac ze soba insuline. Skutkiem swojej lekkomyslnosci oraz/lub zapominalstwa zaczal schodzic z tego swiata. Maz pojawil sie wiec w progu domostwa chwile przed kolacja wigilijna wykonczony podroza oraz osmiogodzinna roznica czasu miedzy nami a Europa. Krecenie maku na makowiec, kapusty z grzybami na farsz do pierogow, zakup choinki oraz kilka innych drobiazgow przedswiatecznych stalo sie moim wylacznym udzialem.
W tym roku Maz nigdzie nie podrozuje. Jest sporadcznie w domu, ale tylko mocno przeziebionym cialem. A jego duch szykuje sprzet potrzebny do badan, kore bedzie robil po Nowym Roku na Hawajach, wykancza artykuly, sprawdza egzaminy, przygotowuje wystapienie na konferencje. Naturalnie wlasnie teraz Maz musi co drugi dzien pojechac w teren na caly dzien celem pobrania probek lub zrobienia pomiarow. Na moja bardzo niesmiala propozycje przekrecenia maku (jutro chce upiec makowiec) Maz odpowiedzial stanowczo:
- Nie dzisiaj. Dzisiaj musze napisac list polecajacy Trentonowi (postdoc Meza, ktory szuka pracy) - po czym oddalil sie kichajac i smarczac przed oblicze swego komputera.
Nie lubie Trentona. I niech tak zostanie. Przeciez nie moge znielubic Meza. I to na 4 dni przed Bozym Narodzeniem. A mak i kapuste przekrece sama. Powoli staje sie to nowa, swiecka tradycja w naszym domu.

środa, 14 grudnia 2011

a w gorach spadl snieg...

- Marnujesz moje zycie kiedy kazesz mi  pisac te wyrazy! - rzucil oskarzycielskim tonem Starszy podczas dzisiejszego odrabiania lekcji i zadarl buntowniczo brode do gory - i w dodatku widze, ze strasznie cie to cieszy.
No tak, celem przewodnim i nadrzednym mojego zycia jest zmarnowac jego przyszlosc oraz troche mu podokuczac.  I, rzecz jasna, doskonale sie przy tej okazji bawie.
Kiedy moj syn narzekal na mnie, w moim umysle blysnela na chwile mysl, ze ja w jego wieku nie smialam odzywac sie do matki w ten sposob, tym tonem...

A tymczasem w gorach spadl snieg. Najpierw lalo przez dwie noce i dwa dni niemal nieustannie. Kiedy chmury sie podniosly i znowu naszym oczom ukazaly sie gory Catalina zobaczylismy...

lubie patrzec na snieg

szczegolnie kiedy jest, a jednak mnie nie dotyczy
w postaci odsniezania, grubych butow, kurtek, czapek, szalikow, oblodzonej nawierzchni

jest jednak wystarczajaco blisko jesli chcemy pojezdzic na sankach lub nartach

na koncu tej drogi, ktora sie nazywa Sabino Canyon, jest szkola Starszego,
prawda, ze dzieci maja ladny widok?

niedziela, 11 grudnia 2011

nocni goscie

Zakupilam piekna gwiazde betlejemska celem wprowadzania nastroju bozonarodzeniowego. W zaszlym roku gwiazda stala przy drzwiach frontowych, ale mi zmarzla. Tego roku bylam zatem juz madrzejsza o doswiadczenie zeszloroczne i znalazlam miejsce dla kwiatka w domu.

dynie zostaly eksmitowane celem zrobienia miejsca dla gwiazdy

pozycje przy drzwiach frontowych zajmowaly zaledwie kilka godzin...

przyszly bowiem wyglodniale javeliny i je ze smakiem (i halasem) schrupaly!

sobota, 10 grudnia 2011

zdjecia z wyjazdu i nie tylko

Tydzien temu wrocilismy do domu. Od powrotu cos robie. Glownie sprzatam, bo podloga sie klei a smierdzaca brudem lazienka budzi we mnie wstret.
- Dlaczego nie widzisz, ze uszczelnilem wanne silikonem i sprzatnalem garaz?! - zapytal z wyrzutem Maz - Dlaczego widzisz tylko te brudna podloge i smierdzacy klop?
Nie wiem dlaczego. Taka moja uroda lub jej brak. Prawdopodobnie powinnam dostrzec i pochwalic. No coz, nigdy nie twierdzilam, ze jestem idealna zona. Prawdopodobnie nie jestem nawet przecietnie dobra. Trudno.
Wczoraj odwiedzilam z Mlodszym alergologa. Wiedzialam, ze ma jakies alergie wziewne. Testy mialy nam tylko powiedziec na co konkretnie. Niestety lekarzowi latwiej bylo powiedziec na co Mlodszy nie ma uczulenia: sa to koty, psy, konie, kroliki, roztocza i karaluchy (ha!). Mlodszy jest uczulony na wszystkie najpopularniejsze w Arizonie trawy (7), drzewa (12) i inne roslinki za wyjatkiem bawelny (18). Jesli wezmiemy pod uwage, ze tu ciagle cos kwitnie i pyli...ehhhhh.
A dwa tygodnie temu bylismy nad oceanem. Bylo cieplo (26C) i slonecznie. Chodzilismy na plaze, doskonale sie bawilismy i kazde z nas odpoczelo na swoj sposob.








wtorek, 6 grudnia 2011

(znowu) wakacje

Bylismy na wakacjach. Chlopcy i ja. Maz tyral, jak zwykle. My wypoczywalismy za siebie i za niego. Byly to nasze wakacje miedzy wakacjami, tzn. po Swiecie Dziekczynienia a przed przerwa zimowa. Nasz prywatny, maly wypoczynek.
 Z lekkim niepokojem zastanawiam sie tylko jak (i kiedy) powiedziec pani nauczycielce Starszego, ze tuz po przerwie zimowej oddalimy sie w kierunku Hawajow na 10 dni. Starszego znowu nie bedzie w szkole. Nie, zeby sobie nie radzil. Radzi sobie calkiem dobrze, ale wydaje mi sie, ze oni tutaj takich nadprogramowych przerw nie lubia...Ostatnio dostalam biuletyn szkolny, w ktorym zostalo napisane jasno, ze przerwy powoduja szkody nie do nadrobienia w edukacji dziecka, trwala dziura, nie do zalatania. Hmmm, przygnebiajace.
Dzieci, ktore maja mniej niz 90% obecnosci moga zostac na drugi rok w tej samej klasie. Ozesz! A Starszy ma juz 11% absencji (tak, tak policzylam) wiec nijak mu nie wyjdzie na koniec roku 90% obecnosci.
Swoja lekkomyslna, frywolna wrecz checia podrozowania stawiam pod wielkim znakiem zapytania przyszly zyciowy sukces Starszego. Moze nie bedzie w przyszlosci prezesem wielkiego banku, doskonalym lekarzem albo tez wzietym prawnikiem. Ciekawe, czy mi wybaczy, gdy sie zorientuje, ze to wszystko moja wina. I tych podrozy na Hawaje.
A przeciez swiat jest taki piekny. I roznorodny i ciekawy, fascynujacy. Lubimy podrozowac i tak sie niefortunnie nasze zycie uklada, ze mozemy to robic! W duzej mierze jest to zasluga Meza, a wlasciwie jego pracy, w ktora wpisane sa konferencje i prace terenowe w roznych ciekawych miejscach.
Na zakonczenie tego posta dodam, ze u nas tez zrobilo sie zimno. W nocy bylo ponizej zera, a w dzien 10C. Wczoraj, kiedy wiozlam Starszego do szkoly na moj samochod padaly platki sniegu. Nie moglam uwierzyc w to co widze. Dzieci idace do szkoly krzyczaly: pada snieg w Arizonie! Ale nadal swieci slonce. I od jutra ma sie ocieplac.

niedziela, 27 listopada 2011

piernik staropolski

Sporo ostatnio jest u mnie postow o gotowaniu i przepisach. Ania poprosila o przepis na piernik. Dostalam ten przepis od mojej przyjaciolki z Polski w postaci dwoch odbitych na ksero kartek. Piernik jest naprawde pyszny. Zrodlo przepisu - tytul ksiazki - podam, kiedy wydobede go od Gosi.
Uwaga ode mnie: mnie nie wychodzi ciasto, ktore mozna by uformowac w kule, zawsze jest dosc lepkie, o konsystencji dopasowujacej sie do naczynia. Jednak po 2-4 tygodniach w lodowce robi sie twarde, mozna je podzielic na dwie czesci i rozwalkowac. W zeszlym roku zrobilam ciasto w pierwszych dniach grudnia i tez bylo bardzo smaczne, wiec nie musi spedzic w lodowce calych 4 tygodni. Przekladam zimnymi powidlami.

(...) Przepis na ciasto piernikowe, ktore mozna przygotowac na 4 tygodnie przed pieczeniem i upiec na 3-4 dni przed swietami (...) Mozna piec i wczesniej, ale surowe ciasto musi dojrzec nie mniej niz 2 tygodnie w chlodnym miejscu ("parter" lodowki lub chlodna piwnica).
1/2 kg prawdziwego miodu, 2 szklanki cukru, 25 dkg smalcu (lub masla) podgrzac stopniowo, niemal do zawrzenia. Mase ochlodzic. Do chlodnej lub zaledwie letniej masy dodajemy stopniowo, wyrabiajac ciasto reka, 1 kg pszennej maki, 3 cale jaja, 3 sciete lyzeczki sody oczyszczonej, rozpuszczonej w 1/2 szklance zimnego mleka, 1/2 lyzeczki soli oraz 2-3 torebki przypraw korzennych do piernika (ja dodaje te do pumpkin pie). Mozna tez dodac garsc pokruszonych orzechow wloskich i 3 lyzki drobno pokrojonej , usmazonej w cukrze skorki pomaranczowej.
Bardzo starannie wyrobione ciasto, po nadaniu mu ksztaltu kuli, wkladamy do kamionkowego garnka (lub emaliowanego, bez odpryskow), przykrywamy czysta, lniana sciereczka i umieszczamy w chlodnym miejscu, by powoli dojrzalo. Dojrzale ciasto dzielimy na 2-3 czesci i po rozwalkowaniu pieczemy na blasze. Bezposrednio po upieczeniu placki sa twarde, lecz po 2-3 dniach skruszeja i niemal rozplywaja sie w ustach.
Ochlodzone placki przekladamy lekko rozgrzanym, dobrze wysmazonym powidlem sliwkowym (...)
Bezposrednio po przelozeniu piernik nakrywamy arkuszem czystego papieru i rownomiernie obciazamy deseczka lub odpowiedniej wielkosci kasiazkami.
Piernik staropolski dlugo zachowuje swiezosc, zwlaszcza jesli bedziemy go przechowywac w chlodnym miejscu.

czwartek, 24 listopada 2011

Swieto Dziekczynienia

Lubie ten dzien. Przypomina mi atmosfere polskiej Wigilii. Spedza sie go z rodzina, przyjaciolmi. To dzien, kiedy najblizsi chca byc razem. I nie jest zwiazany z otrzymywaniem/dawaniem prezentow, czyli z wszechobecna w naszym zyciu komercja.
Maz, ktory mieszka w tym kraju od ponad dwudziestu lat, twierdzi, ze to nie jest jego tradycja. Sarkastycznie powtarza, ze jest to dzien swietowania victorii Europejczykow nad Indianami, ktorzy to Indianie poratowali najezdzce jedzeniem w potrzebie. Prawdopodobnie jest w tym troche racji.
Nasze dzieci sa stad i tutejsza tradycja powoli staje sie tez ich tradycja. Bardzo ciesza sie na indyka, ktory od 3 godzin piecze sie w piekarniku (Mezu dziekuje Ci za wyszukanie tego cuda, ktoremu podaje sie wage indyka, wbija sie w indyka termometr podlaczony do cuda i cudo samo piecze i powie kiedy ptak bedzie gotow!). Dlatego na dzisiejszy obiad zjemy indyka, gniecione ziemniaki i fasolke szparagowa, a na deser pumpkin pie: tradycyjne jedzenie z okazji Swieta Dziekczynienia.
Jednoczesnie dzisiaj zagniotlam ciasto na tradycyjny piernik staropolski. Bedzie lezakowal w lodowce przez najblizsze 3-4 tygodnie. Bedziemy go jesc w Boze Narodzenie. Moja przyjaciolka Kate uwielbia nasz piernik i makowiec, wiec dostanie od nas troche.
Tak wiec tradycje sie mieszaja, przenikaja. Jestem zwolenniczka elastycznosci i otwartosci, bo moje zycie, zycie mojej rodziny jest inne niz zycie mojej matki czy tez babki. Kazdy z nas wypracowuje swoja wlasna, rodzinna tradycje, w zaleznosci od tego jak potoczylo sie jego zycie.

wtorek, 22 listopada 2011

guacamole

Kasia poprosila o przepis na meksykanskie guacamole.

Przepis na 6 osob.
5 szt. Hass avocado (skorka powinna byc prawie czarna, po przycisnieciu owoc powinien byc lekko miekki);
2 duze limetki;
1 sredniej wielkosci biala cebula (drobno posiekana);
3/4 szklanki (1 szklanka = 250ml) posiekanej kolendry (chodzi o listki, ktore wygladaja jak natka pietruszki, a nie o nasionka);
1 duzy pokrojony pomidor, nie przejrzaly (sam miazsz, pestki trzeba wyjac);
sol;
1 swieza papryczka jalapeno drobno posiekana (uprzednio wyjac pestki).

1. Przeciac avocado na pol. Wyjac pestke. Wyjac owoc ze skorki (mozna przy pomocy lyzeczki, ja obieram skorke nozem).
2. Dodac sok z jednej limetki, aby zapobiec zbrazowieniu. Rozgniesc avocado widelcem.
3. Dodac pomidor, cebule, jalapeno i kolendre. Dobrze wymieszac.
4. Dodac sok z drugiej limetki i doprawic sola do smaku. Wszystko razem dobrze wymieszac-rozetrzec na jednolita mase.

Uczciwie przyznam, ze nie wiem jaki jest europejski przepis na guacamole. Po raz pierwszy jadlam je tu gdzie mieszkam. Mysle, ze w Polsce moze byc problem z zakupem odpowiedniego avocado. Prawdopodobnie sprzedawane jest zielone i twarde. Mozna takie avocado polozyc gdzies w kuchni i po 2-3 dniach powinno byc odpowiednio dojrzale.
Guacamole mozna jesc nie tylko z chipsami, ale tez np. podawac do miesa. W mojej ulubionej meksykanskiej knajpie podawane jest do steak fajita czyli wczesniej marynowanych paseczkow wolowiny usmazonych potem z cebula i papryka.
Moje dzieci bardzo lubia jesc avocado w salatce zrobionej z zielonej salaty, pomidora, ogorka, czerwonej papryki, mlodej, drobno posiekanej cebulki doprawionej oliwa, octem winnym, sola i pieprzem.
Czasem na kolacje kroje pomidory i avocado w plasterki, ukladam na talerzu, przykrywam to drobno pokrojona mloda cebulka i posypuje sola ziolowa. Doskonale smakuje z grzankami.

środa, 16 listopada 2011

kulinarnie

Na dzisiaj nie mialam przygotowanego obiadu. Wczorajszy mial byc obiadem na wczoraj i dzisiaj, ale jakos tak wyszlo, ze byl tylko na wczoraj. Okazuje sie na przyklad, ze maly, czteroletni chlopiec jest w stanie wciagnac cale dwie nogi od kurczaka.
Kazdego innego dnia ugotowalabym obiad zastepczy bez zbednych ceregieli. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj byla sroda. A w srody pomagam w szkole pani Starszego jako wolontariusz. Tak wiec spedzam ze Starszym jego dzien w szkole, potem jemy lunch, robimy zakupy i nadchodzi pora pobrania Mlodszego. A Mlodszy po przedszkolu jest wsciekle glodny. W koncu to on wczoraj wciagnal tego kurczaka, co to mial byc na dzisiaj...
- Mamusiu, ja to jestem bardzo glodny - tak zazwyczaj zagaja wsiadajac do samochodu - co mamy dzisiaj na obiadek? Moze jakas zupke? - pyta rozmarzonym glosem.
A tu dzisiaj klops, a wlasciwie brak klopsa.
- Nie mamy dzisiaj obiadu!- uprzedzilam wiec rutynowe pytanie - Ale mozemy pojechac do meksykanskiej i tam cos sobie zjesc - dodalam szybko.
- Hura! Jedziemy do El Charro! - wrzasnal i podskoczyl jak mala pchelka - Strasznie Cie kocham, mamusiu!
Hmmm, typowo meskie podejscie do kwestii uczuc.

Lubie kuchnie meksykanska, taka, jaka poznalam w Tucson. W zaleznosci od regionu Stanow, nie mowiac juz o samym Meksyku, kuchnia ta bardzo sie zmienia.
W zimie, kiedy nawet na poludniu bywa chlodno, lubie sobie zjesc na rozgrzewke Caldo de Queso con Mariscos - zupe serowa z owocami morza, ziemniakami, warzywami, w tym rowniez z papryczkami chile. Podawana jest z  drobnymi chipsami kukurydzianymi i limetkami.
Bardzo smaczne jest Carne Seca - suszona na sloncu wolowina smazona potem z papryczkami chile, cebula i pomidorami. Podawana z guacamole. No coz, dodam od razu, ze i guakamole jest pyszne (i do tego zdrowe): rozgniecione i przyprawione avocado.
Moja ulubiona potrawa jest jednak Chile Relleno - nadziewana papryczka chile, obtoczona w ciescie i usmazona. Klasyczne Chile Relleno jest nadziane serem, ale w El Charro mozna tez zjesc papryczki chile nadziewane gotowana wolowina (pycha) albo krewetkami i serem (jeszcze wieksza pycha).
Moje dzieci najczesciej zamawiaja dla siebie Quesadilla albo Beef Tacos. Quesadilla to tortilla (placek podobny do nalesnika, tylko twardszy) rozgrzany na suchej, zeliwnej patelni i posypany serem. Placek nalezy zlozyc na pol i poczekac az ser sie rozpusci. Wiekszosc amerykanskich dzieci kocha to danie.
Beef Taco to zmielona , przyprawiona wolowina wsadzona do chrupiacej tortii.
A do pysznego obiadu w meksykanskiej restauracji polecam margarite.

wtorek, 8 listopada 2011

kaktusy w sniegu

Nie myslcie sobie, ze u nas NIGDY nie pada snieg. Nawet sloneczne, cieple Tucson czasem zostaje przykryte kolderka bialego puchu. Ostatnio 16 stycznia 2007 roku.


Snieg spadl na kaktusy saguaro,

na nasza ulice,

na nasz dom,

na Sabino Canyon, park kolo naszego domu.

Trzy dni temu nagle zrobilo sie zimno, padal deszcz. Nadeszla nasza tucsonska jesien. Na Mount Lemmon spadl pierwszy w tym sezonie  snieg. Moze w weekend pojedziemy na gore, ulepimy balwana i pozjezdzamy na sankach.

sobota, 5 listopada 2011

buty oraz nocni wyjadacze slodyczy

Nie lubie amerykanskich butow dla dzieci. Moze mam jakas fobie, nie wiem.
W Ameryce rzeczy dla dzieci musza byc tanie, bo dzieci szybko rosna, wiec nie oplaca sie (niby) kupowac rzeczy drogich. Niestety tak to juz jest, ze jak cos jest tanie, to jednoczesnie tez bywa kiepskiej jakosci. Popularne tu sneakersy sa najczesciej plastikowe, latem dzieci biegaja we flip-flopach (polskie japonki) albo crocsach. Kupuje wiec dla swoich dzieci buty pewnej ulubionej przeze mnie (i dzieci) polskiej firmy. Wyszukuje na stronie, zamawiam na adres mojej polskiej przyjaciolki i ta przyjaciolka po otrzymaniu wysyla do mnie, bowiem Ulubiona Firma nie wysyla za ocean, niestety.
Tydzien temu postanowilam zamowic dla swoich dzieci buty na zime, bo w grudniu przydaloby im sie cos grubszego na nogach niz tylko sandaly i skarpetki. Wybralam, zamowilam, zaplacilam.
Po tygodniu otrzymuje uprzejmy e-mail od Ulubionej Firmy, ze bardzo dziekuja za zamowienie, ale buty zostana wylane po uiszczeniu zaplaty. Sprawdzam. Faktycznie, z konta nie zeszla oplata. Ponowilam manipulacje karta. 
Na te chwile moje/dzieci buty zostaly oplacone dwukrotnie. Tak przynajmniej mowi  strona mojego banku. A dwa dni temu nie byly oplacone wcale, to tez informacja ze strony banku... Dzwonie do banku. Mila pani informuje, ze dobrze byloby zadzwonic do sprzedawcy w Polsce. U mnie jest sobota wieczor, w Polsce wczesny niedzielny poranek, z cala pewnoscia do Ulubionej Firmy sie nie dodzwonie. Pani z banku radzi wiec, zeby zadzwonic w niedziele o 8mej rano czasu wschodniego pod podany przez nia numer. Nastawiam wiec budzik na 5ta rano, bo miedzy mna a wschodnim wybrzezem sa 3 godziny roznicy. I w niedziele, bladym switem bede odzyskiwac kase. Akcja"buty" trwa.
Mam tylko nadzieje, ze oplacilam je dwukrotnie, a nie np. dziesieciokrotnie...

***

Jedna z moich znajomych na scianie w twarzoksiazce zamiescila video-reakcje dzieci na informacje, o tym, ze rodzice zjedli im w nocy wszystkie halloweenowe slodycze. Reakcja ostatniego rodzenstwa jest swietna!



niedziela, 30 października 2011

choroby, refleksje oraz pare zdjec

Najpierw rozchorowal sie Starszy.
Wysoka temperatura i inne pokrewne temu atrakcje.
Zakonczyl po trzech dniach.
Mlodszy solidarnie rozpoczal swoja runde rowno tydzien po braciszku.
Wracam do domu w srode po odwiezieniu Starszego do szkoly. Mlodszy lezy na sofie w salonie nakryty grubasna koldra i patrzy szklanym wzrokiem w jeden punkt. Maz cos czyta i wyraznie delektuje sie cisza i spokojem.
Wiedziona intuicja oraz przyswojona w ciagu szesciu lat bycia matka wiedza siegam po termometr. Mlodszy ma 39,3C. Dostaje Ibuprofen oraz mokre, chlodne oklady na glowe, karczek i nozki. Sciagam z niego jedna warstwe ubrania i zabieram koldre. Mlodszy drze sie niemilosiernie, bo zimne oklady przy goraczce, wiadomo, nic milego.
Maz patrzy ze zgroza na moje poczynania:
- Przeciez ja go przykrylem, bo sie skarzyl, ze mu zimno. Nawet okno zamknalem!
- Mezu, jesli twoje, zazwyczaj bardzo zywe dziecko, kladzie sie na sofe, lezy jak denat i narzeka na zimno to nalezy zmierzyc mu temperature. Po stwierdzeniu goraczki podajemy delikwentowi srodki przeciwgoraczkowe, rozbieramy, nie przykrywamy i schladzamy!
Nie wiem, czy przyswoil. Nie wiem, czy zapamietal.
Wiem natomiast, ze swoje marzenie o samotnej podrozy do Polski moge na razie tylko marzyc.
No i czasem przecieram oczy, patrze z niedowierzaniem. Przeciez wyszlam za maz za czlowieka wyedukowanego, z jakas tam wiedza ogolna o swiecie, zdrowiu, chorobach i paru jeszcze innych rzeczach. Moze ta wiedza jest, hmmm, zbyt ogolna? Nie moge, wszak, Meza posadzic o brak zainteresowania tudziez dzialania. Pomogl dziecku, a jakze! Przeciez je nakryl kolderka i zamknal okno...

***

A w piatek rano w szkole Starszego paradowali przebierancy.

przyszly banany

strazacy, spidermany, ksiezniczki

pszczolka? osa? hmmm

rudowlosa syrenka :)

Starszy jako rycerz nieznajacy strachu

jeszcze jedna krolewna

nauczycielka jako dobra wrozka

albo jako wiedzma


powrot przebierancow do klas


sobota, 22 października 2011

kilka obrazkow z przedszkolnego placu zabaw

W zeszly czwartek zostalam z Mlodszym przez pierwsza godzine w przedszkolu. Mielismy sadzic kwiatki, ale jego pani utknela gdzies w drodze. Pobylam wiec z dziecmi, poptrzylam jak sie bawia, zrobilam kilka zdjec.

Dwie chichotki.

Mlodszy wraz z kumplami odbiera zasluzona reprymende od pani.

Mozna sobie porysowac,

podlac kwiatki czekajace na posadzenie.

Przedszkolny plot.

Chwila zamyslenia.

Jedne przedszkolaki przekopuja ziemie pod kwiatki,

a inne rysuja z pania.

Sekrety w zaciszu zjezdzalni.

Chwila odopczynku.

W koncu dotarla pani Mlodszego. Posadzili kwiatki.

środa, 19 października 2011

jezyki

Postawilam sobie za punkt honoru nauczyc swoje dzieci czytac i pisac po polsku. Wiem, ze moze sie to wydawac smieszne, bo o ile znajomosc angielskiego przydaje sie w tzw. wielkim swiecie, to o tyle znajomosc polskiego, no coz, poza Polska na niewiele sie zda.
Jest jednak tyle pieknych ksiazek napisanych w naszym jezyku, ze byloby mi strasznie szkoda i zal, gdyby moje dzieci zostaly pozbawione mozliwosci ich przeczytania. Wedlug mnie samo mowienie w jakims jezyku bez mozliwosci czytania i pisania traci analfabetyzmem. Wobec tego postanowilam co powyzej i staram sie to bardziej lub mniej konsekwentnie realizowac.
W szkole Starszy uczy sie czytac zapamietujac cale wyrazy. Taka maja tu metode. Po dwoch miesiacach nauki zaczyna powoli czytac teksty, ktore widzi pierwszy raz na oczy. Sprawia mu to ogromna radosc i satysfakcje. Widze to w jego oczach, na buzi, ze wreszcie dojrzal sens nauki czytania. Nie ukrywam, ze ja tez wrszcie dojrzalam sens czytania tej samej ksiazeczki po raz trzydziesty. Czytania i jednoczesnego stukania paluchem, olowkiem w czytany wyraz.
Po polsku Starszy uczy sie czytac metoda sylabowa. Taka ksiazke do nauki czytania przyslala mi przyjaciolka z Polski. Najpierw czytamy sylaby. Starszy usiluje czytac "so" i "is" z angielska: "sou" i "ys". Tlumacze:
- Synu, po polsku jest inaczej. Czytasz tak jak widzisz. - a potem mysle sobie, ze moze on wlasnie tak to widzi...
- Sa, as, so, os, is, si, sos, sam, misa, masa - duka z wysilkiem Starszy.
- Mamo - wykrzykuje radosnie - zobacz, oni z tych malych wyrazow (ma na mysli sylaby) zrobili te duze.
Bingo, synu - mysle sobie - tak wlasnie zrobili.
Starszy bardzo konsekwentnie rozdziela obydwa jezyki, nie miesza angielskiego z polskim. Mlodszemu, odkad zaczal mowic po angielsku zdarzaja sie takie wypowiedzi:
- Ten lobster ma taki smieszny tail.
- Mamo daj mi strawberries, please.
Probuje tez, niestety, mowic do mnie po angielsku, czego Starszy nigdy nie robil i do dzisiaj nie robi.
Pani logopedka w szkole powiedziala mi, ze zachowanie Mlodszego jest typowe, a Starszego nie. Musze poszukac jakiejs madrej ksiazki o dwujezycznosci.

poniedziałek, 17 października 2011

kilka luznych refleksji o rozwodach

Poznalam Ja przy okazji odprowadzania Starszego do szkoly. Na brzuchu, w nosidle trzytygodniowy chlopczyk, u rak uwieszone dwie male dziewczynki: piecio i szescioletnia. Oczy ma podkrazone z powodu nieprzesypianych nalezycie nocy i zaczerwienione, podejrzewam, ze od placzu. Do tego jest nieslychanie szczupla, zeby nie powiedziec chuda.
Nie wyglada na szczesliwa.
Zaczelysmy rozmawiac. Poczatkowo o dzieciach, szkole, nauczycielach, o tym skad jestesmy. Okazalo sie, ze Ona, podobnie jak ja, nie ma nikogo na Dzikim Zachodzie. Pochodzi ze wschodniego wybrzeza, przeniosla sie na zachod rok temu. Nagle zobaczylam siebie. Ja 3-4 lata temu. Zmeczona, smutna, niemalze w depresji, z dwojka malenkich dzieci, z poczuciem utraty wszystkiego co dla mnie najcenniejsze i jeszcze silniejszym uczuciem, ze dalam sie zlapac w pulapke, z ktorej nie ma wyjscia. Wtedy jeszcze nie wiedzialam, ze tak nie bedzie zawsze, ze dzieci podrosna, a mnie bedzie latwiej. Ze uda mi sie wynegocjowac z pracujacym po 12-14 godzin dziennie w tygodniu Mezem "sobote dla mnie", zeby odpoczac troche od dzieci i nie zwariowac.
Tydzien temu Ona z ledwo powstrzymywanym placzem i ogromnym smutkiem w oczach powiedziala mi, ze maz postanowil sie wyprowadzic. Zostawil ja sama z codziennymi obowiazkami wobec trojki dzieci. CiagleJeszczeMaz nie wie, czy chce sie rozwodzic. Dodatkowo los dorzucil inna atrakcje: Ona w zeszly piatek przeszla operacje wyrostka robaczkowego. Nie moze wiec dzwigac, z trudem wykonuje podstawowe czynnosci domowe, bo poprostu boli ja jeszcze brzuch przy kazdym gwaltowniejszym ruchu czy tez wiekszym wysilku. CiagleJeszczeMaz natomiast gleboko sie obrazil, bo musial zostac z trojka dzieci, bo musial nauczyc malenkie dziecko jesc z butelki, bo musial sie zajac domem, bo Ona pojechala sobie na ER, a potem zostala w szpitalu, tak jaby to byly wakacje w SPA. I oczywiscie, wszystko to zrobila z czystej, kobieco-malpiej zlosliwosci, zeby CiagleJeszczeMezowi dokopac.
Ona nie chce sie rozwodzic. Rozumiem ja.
Nie chodzi o to, czy sobie poradzi sama, bez CiagleJeszczeMeza. Poradzi sobie. Gdybym musiala, tez bym sobie poradzila. Nie jest to kwestia mojego przekonania, czy tez wiary. Poprostu to wiem. Kobieta, kiedy musi, da sobie rade. Prawdopodobnie nie bylo by mnie stac na rozne rzeczy. Wychowywala mnie wraz z trzema siostrami tylko Mama i bylo to w okresie glebokiego komunizmu, wiec mysle, ze jakos znoslabym obnizenie stopy zyciowej.
Problemem jest podzial opieki nad dziecmi. Tu gdzie mieszkam jesli oboje rodzice maja prawa rodzicielskie (zeby ich zostac pozbawionym lub miec je ograniczone trzeba stosowac przemoc domowa, znacac sie nad dziecmi, wspolmalzonkiem, uzywac narkotykow, byc chorym psychicznie) i oboje chca sprawowac opieke nad dzieckiem/cmi to maja do tego prawo i to prawo jest respektowane.
Coz to w praktyce oznacza dla dziecka?
Ni mniej, ni wiecej tylko dwa domy, dwa zestawy ubran, dwa zestawy zabawek, dwa zestawy zasad i obyczajow domowych. Dziecko zyje wedlug ustalonego przez rodzicow i sad grafiku: trzy dni z mama, trzy z tata, niedziela na zmiany. Poznalam chlopca, ktoremu rodzice w ten sposob zorganizowali zycie. Nieslychanie smutny pieciolatek.
Zaden kochajacy rodzic nie chce dla swojego dziecka zycia w swego rodzaju schizofrenii. Jako osoba dorosla nie potrafie sobie wyobrazic, ze mieszkam w dwoch domach jednoczesnie.
Nie chodzi tu jednak tylko o milosc rodzicielska. W gre wchodza, a jakze, pieniadze. Jesli rodzice dziela sie opieka nad dzieckiem/cmi nikt nikomu nie musi placic alimentow na dzieci.
Nie jest to wszystko proste. Moja przyjaciolka Kate powiedziala mi kiedys: Dzisiaj chce swoje dzieci klasc codziennie do lozek, rozmawiac z nimi o szkole, pomagac im w lekcjach. Za 15 lat bede wolna.
Rozmawialam z dziewczyna, ktorej rodzice rozwiedli sie, kiedy byla malym dzieckiem. Powiedziala miedzy innymi: Zawsze musialam wybierac. Nigdy nie mialam ich razem.
Nie chce byc zle zrozumiana: absolutnie nie jestem przeciwniczka rozwodow. Rozwody sa potrzebne, a w wielu sytuacjach nie ma innego wyjscia jak tylko sie rozstac.
Jestem jednak zwolenniczka dokladnego przemyslenia zarowno plusow jak i minusow calej operacji. Dla wszystkich. Rowniez dla dzieci.

niedziela, 16 października 2011

kryzys

Bylismy dzisiaj na Disney On Ice Toy Story 3.
To jedyny jasny punkt dzisiejszego dnia.
Przechodze jakis kryzys.
Macierzynstwa?
Rodzicielstwa?
Czlowieczenstwa?
Nie wiem.
Ogarnia mnie przygnebiajace poczucie, ze sobie nie radze.
Ze soba, z Mezem, z dziecmi, z zyciem.
Musze isc spac.
Kiedy sie obudze wstanie nowy dzien.
Rano swiat wyglada zdecydowanie pogodniej.
Lubie radosny optymizm poranka.
Ide wiec spac z nadzieja, ze jutrzejszy dzien przezyje lepiej niz dzisiejszy.

środa, 12 października 2011

mlynek do kawy sie zepsul i co z tego wyniklo

Rano jestem raczej nieprzytomna. Stopien tego stanu zalezy od wielu roznych czynnikow. Do tych czynnikow dolozyl sie ostanio jeszcze brak porannej kawy. Brak kawy wynika z braku mlynka do tejze. Mlynek sie zepsul...Jeszcze w srodku nocy Maz buczal mlynkiem, zeby potem zabuczec maszyna do kawy. Rano wstalam ja i niestety nic juz nie zabuczalo. Mlynek odmowil mielenia i koniec.
Jesli kochani myslicie, ze zakup mlynka/nowej maszyny do kawy bedzie trwal tyle co zakup piekarnika lub zmywarki to jestescie w duzym bledzie. Maz bez dobrej kawy traci energie zyciowa, madrosc, dowcip, czar i urok osobisty oraz wszystko inne czym do tej pory dysponowal. Musi wypic kawe. Kilka razy dziennie. Od wczoraj wiec przekopuje Internet goraczkowo poszukujac godnego nastepcy mlynka i maszyny do kawy (planuje powiem zakupic 2 w 1, a stara maszyne wyniesc do pracy). Mierzy, liczy, przelicza, planuje, sprawdza parametry. Wstepnie przedstawil mi trzy kandydatury. W ciagu najblizszego miesiaca bedziemy mieli nowy sprzet. To pewne.
Na razie jednak nie pije kawy, bo przeciez potrafie bez niej zyc.  Z powodu braku kofeiny we krwi jestem rano tylko nieco wolniejsza w mysleniu i dzialaniu. Tak bylo i dzisiejszego poranka. Zawiozlam Starszego do szkoly. Ze szkoly pojechalam do sklepu, poczynilam drobne zakupy i spokojnie wrocilam do domu. W domu wypilam herbate, zjadlam sniadanie, poplotkowalam z przyjaciolka w Polsce...Odlozylam sluchawke i niemal natychmiast zadzwonil telefon:
- Dzien dobry, czy moge rozmawiac z pania Anna?
- Dzien dobry, to ja. Slucham?
- Zostawila pani dzisiaj w naszym sklepie portfel. Byl w wozku na zakupy. Na parkingu. Moze go pani odebrac w Dziale Obslugi Klienta, kiedy bedzie pani w poblizu.
W portfelu mialam/mam wczoraj wyplacona z banku gotowke, prawo jazdy polskie i tutejsze, polski dowod osobisty, karte stalego rezydenta, karte kredytowa...
Ja chyba do smierci sie nie przyzwyczaje do pewnych, zdawac by sie moglo normalnych, zachowan ludzkich w tym kraju.

niedziela, 9 października 2011

szkola

Padlo pytanie: czym pani Starszego podniosla mi cisnienie?
No wlasnie czym?
Przeciez jest mloda (20-22), ladna, zgrabna, wysportowana, zawsze usmiechnieta, wyedukowana (ciagle mam taka nadzieje).
Nie ma doswiadczenia. To jej pierwsza klasa w karierze nauczycielki.
Od jakiegos czasu odnosze nieustanne, niczym niezmacone wrazenie, ze pani Starszego nie panuje nad sytuacja w klasie. Nad tym co sie dzieje miedzy dziecmi. Widze, ze dzieci probuja rozwiazywac same problemy pomiedzy soba. Niestety, czesto im to nie do konca wychodzi i w zwiazku z tym zaczyna tez kwitnac donosicielstwo.
Starszy jest czlowiekiem stosunkowo spokojnym i niewatpliwie indywidualista. Uwielbia bawic sie sam. Nie jest wielbicielem pracy zespolowej, co otrzymal prawdopodobnie w spadku po swoim ojcu. Jego kolegow troche ciekawi, a troche, prawdopodobnie drazni odrebnosc i niezaleznosc, ktora przejawia. Podobnie bylo w przedszkolu. Tyle tylko, ze w przedszkolu mial cudowna, madra nauczycielke, ktora potrafila tak nim pokierowac, zeby zaprosil dzieci do swoich pomyslow.
W szkole dochodzi do scysji, bo koledzy mowia mu co powinien wedlug nich robic, a u Starszego zaczyna to powoli budzic furie. W zwiazku z powyzszym w ciagu ostatnich 10 dni nauczycielka poczula sie w obowiazku powiadomic mnie, ze moj syn rzucil kubeczkiem z przecierem jablkowym (nie widziala, ale dziecko donioslo), podrapal kolezanke i wrzeszczal (kolezanka zakazala mu zabawy komputerem), podrapal kolege, ktory mimo wielu prosb ze strony Starszego oraz odsuwania sie, usilowal mu wlozyc cos do ucha...
Sytuacji nauczycielka nigdy nie widziala. Zawsze sa to informacje od dzieci.
Nie widziala tez jak jeden z kolegow zamknal mojego syna na placu zabaw i nie chcial wpuscic do klasy. Starszy byl wsciekly i przestraszony. Opowiedzial mi o tym w domu, a pani nauczycielka dowiedziala sie o tym ode mnie...
Teraz ja jestem wsciekla i przestraszona. Zamkniecie kogos na placu zabaw to nie kopniecie pod stolem, ktorego mozna nie zauwazyc. Pani uwadze umknelo, ze ze stanu zniknelo jedno dziecko! Ponadto dzieci szarpaly sie wielkimi, metalowymi drzwiami, ktorymi przytrzasniecie palcow mogloby sie skonczyc bardzo bolesnie.
Oczywiscie Starszy nie powinien reagowac wrzaskami lub rekoczynami. Nie powinien i zawsze mu to mowie. Szukamy innych, nie raniacych kolegow wyjsc z sytuacji. Martwi mnie jednak to, ze nauczyciel nie widzi tego co sie dzieje w klasie.
Chce, zeby moje dziecko czulo sie pewnie i bezpiecznie w szkole. Chce wiedziec, ze zostawiam swoje dziecko w dobrych rekach. Jak na razie nie mam takiego poczucia.

poniedziałek, 3 października 2011

poniedzialkowe refleksje z przyszkolnego placu zabaw

Starszy chodzi do zerowki. W szkole, bo innej nie ma. Chodzi na trzy godziny dziennie, bo taka opcje dla niego wybralismy. Istnieje tez tzw. KinderPlus, ktore oznacza siedmiogodzinny pobyt pieciolatka w szkole. Ten wariant zostal zdecydowanie odrzucony. Przeraza mnie pobyt piecioletniego dziecka w szkole przez siedem bitych godzin. Od przyszlego roku nie ma wyboru, az do wieku nastoletniego bedzie spedzal w szkole siedem godzin, od 8:00 do 3:00.
Na razie cieszymy sie tym co jest. Odbieram Starszego o 11:00 i mamy dla siebie cale trzy godziny. O 2:00 odbieram Mlodzego, wiec juz nie jestesmy calkiem sami.
Poniedzialki sa naszym specjalnym dniem. W poniedzialki dzieci koncza szkole wczesniej, dla Starszego oznacza to 10:15. W poniedzialek Starszy moze sobie wybrac co bedziemy robili, bo mamy naprawde duzo czasu. Bylismy juz dwa razy w kinie, w ogrodzie botanicznym. Mamy w planach ZOO, ksiegarnie i rozne inne.
Dzisiaj Starszy zazyczyl sobie, zebysmy poszli na przyszkolny plac zabaw, bo chcial sie tam pobawic.
Starszy bawil sie, a ja przygladalam sie otoczeniu i dumalam.
Wybiegly dzieci na boisko, bo zblizala sie pora lunchu. Na trzykolowym rowerze przyjechal chlopiec z bardzo silnym porazeniem mozgowym. Towarzyszyla mu nauczycielka. Nauczycielka tylko dla niego. Karmila go. Mowila do niego.
W klasie rownoleglej do klasy Starszego jest chlopiec z autyzmem. Nie mowi. W klasie jest dodatkowy nauczyciel, ktory mu pomaga. Jest tam dla niego. Tylko dla niego.
W szkole widuje wiecej dzieci z roznymi problemami rozwojowymi.
Kiedy zapisywalam Starszego do szkoly dostalam do wypelnienia gore papierow. Byl tam miedzy innymi formularz, na ktorym mialam zaznaczyc, czy w domu dziecka mowi sie po angielsku, czy tez w jakims innym jezyku. Zaznaczylam, ze Starszy w domu nie mowi po angielsku. Na te okolicznosc Starszy zostal przetestowany. Z testow wyniko, ze z angielskim radzi sobie bardzo dobrze, ale zapytano mnie czy nie chcielibysmy, aby zostal umieszczony w specjalnym programie. Obecnosc w programie oznacza, ze bedzie monitorowany. Jesli zajdzie koniecznosc pomocy, to wowczas pojawi sie w klasie nauczyciel, tylko dla niego, ktory mu pomoze...
Prawda, ze wszystko to brzmi cudownie, idealnie, niemalze jak bajka?
Tak, tylko, ze mieszkam w obrebie najlepszego dystryktu szkolnego nie tylko w Tucson, ale i w Arizonie. Arizona jako stan zajmuje jedno z ostatnich miejsc w rankingach dotyczacych edukacji. Ale dystrykt szkolny, w ktorym mieszkam miesci sie w pierwszych 10%, czyli calkiem niezle.
Mieszkam poza miastem, co oznacza, ze mieszkancy sami decyduja na co przeznacza swoje podatki. A sa to wysokie podatki, bo mieszkaja tu w wiekszosci dosc zamozni ludzie. Biednych na to nie stac, bo domy tutaj sa drogie. Sa to tez ludzie swiatli, wiec spora czesc pieniedzy przeznaczana jest wlasnie na edukacje.
Nadal brzmi cudownie, prawda?
To co mnie uwiera, to swiadomosc, ze w drugiej czesci miasta, na poludnie od nas tez mieszkaja dzieci. One nie maja takiego samego startu jak moje. Owszem jesli ktos jest szalenie zdolny i niesamowicie pracowity, to dostanie stypendium i wlasna, ciezka praca osiagnie sukces.
Ale ja mysle o dzieciach przecietnych. Dziecko przecietne z mojej dzielnicy ma zapewniony duzo lepszy start niz dziecko z poludnia Tucson, nie mowiac juz o rezerwacie.
I niby dlaczego mam sie tym martwic, ktos zapyta. Przeciez mojej rodzinie wiedzie sie dobrze. A jednak uwiera mnie swiadomosc, ze gdzies obok, calkiem niedaleko mieszkaja biedni ludzie, ktorych nie stac na wyedukowanie dzieci, ktorzy nie majac ubezpieczenia nie moga sie leczyc, ktorych dzieci prawdopodobnie nigdy nie spedza wakacji poza Tucson.
I tak sie jakos sklada, ze bieda ma zawsze troche ciemniejszy kolor skory.

niedziela, 2 października 2011

urodziny

Mlodszy byl pijany ze szczescia.
Przyszly dzieci.
Byly dzieci.
Bawili sie.
W piratow.
Co chwila bylo slychac placz jakiegos dziecka,
bo albo ktos kogos czym uderzyl
(miecze pochowalam, ale patykow z podworka przeciez nie)
albo ktos zjechal do washa (koryto rzeki okresowej)
albo sie ktos z kims nie chcial bawic
albo ktos komus czegos nie dawal
itede itepe.

Przezylam.
Nastepne urodziny Mlodszego za rok
moze sie zregeneruje psychicznie do tego czasu.
Starszy zazyczyl sobie przyjecia na basenie
i teraz mysle sobie, ze to cudowny pomysl.
Inni sie beda martwic o rozrywke dla gormady 6ciolatkow
oraz czuwac nad ich bezpieczenstwem,
placzami,
krzykami
itede itepe.

wtorek, 27 września 2011

pieciolatki w ksiegarni czyli pierwsza wycieczka szkolna Starszego

Dzisiaj 52 pieciolatkow, 9 mam, 2 nauczycielki i 1 pan kierowca pojechali na wycieczke szkolna do ksiegarni.



Byla to rowniez pierwsza podroz autobusem szkolnym Starszego.
Stwierdzil, ze nie bylo zle i moze wracac tym srodkiem transportu ze szkoly.
Mlodszy od zawsze uwaza, ze bedzie do i ze szkoly podrozowal zoltym autobusem.

Wszyscy czekaja na wejscie do ksiegarni

Dzieci zostaly podzielone na cztery grupy. Starszy trafil do czerwonej.
Tu czerwoni sluchaja...

... a pani czyta.

Po czytaniu: przekaska.

Trudno, trzeba czekac.

Dzieci zajrzaly do kafejki,

a potem do dzialu muzycznego.

Starszy lubi muzyke.

Odwiedziny w magazynie przyjmujacym ksiazki,
niektorzy zaczynaja wykazywac oznaki znudzenia

Za kasa.

W dziale z prasa.
Na pytanie pani oprowadzajacej: Dzieci lubicie czytac magazyny?
Dzieci zgodnym chorem odpowiedzialy: Nieeeee.

Ale ta pani miala cos ciekawego w zanadrzu...

...elektroniczna ksiazke.
Tutaj Starszy z kumplami nie moga sie od tego cuda oderwac.

Potem bylo juz nudno i troche glodno.

Lunch dzieci zjadly w parku, gdzie pobralam potomka.