poniedziałek, 24 grudnia 2012

Feliz Navidad!

Kochani moi wierni i cierpliwi Czytacze.
Zycze Wam dobrych, cieplych i rodzinnych Swiat. Badzcie razem z bliskimi i cieszcie sie tym. To najpiekniejszy prezent jaki mozna sobie wymarzyc: byc i swietowac z tymi, ktorych kochamy.


***

Trzy albo cztery lata temu podczas Bozego Narodzenia siedzialam w lawce w kosciele, ludzie spiewali cudne koledy i byli razem, byli szczesliwi, cieszyli sie. Pamietam to poczucie przejmujacego smutku. Ja bylam sama. Maz-wojujacy ateista zostal z malutkimi dziecmi w domu. Swietowanie w samotnosci jest smutne. Nawet jesli to tylko samotnosc emocjonalna, mentalna.
Dzisiaj bylam z moimi piecio i prawie siedmiolatkiem na mszy sw. bozonarodzeniowej. Nabozenstwo bylo przepiekne, muzyka cudna. Dzieci siedzialy z otwartymi z zachwytu buziami, probowaly spiewac razem ze wszystkimi. Na koniec w moim kosciele spiewa sie wlasnie Feliz Navidad.
Dzisiaj nie bylam juz sama.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

oto Ameryka

Znajoma Amerykanka wybrala sie do sklepu na przedswiateczne zakupy. W jednym z dzialow wykryla taka oto choineczke:


Choineczka zostala gustownie przybrana luskami po nabojach... Na uwage Kristen, ze, delikatnie rzecz ujmujac, ozdoby sa w zlym guscie, dwoch panow odrzeklo: that's the coolest thing ever.


sobota, 15 grudnia 2012

killing kindergarteners


Dobry tekst. To jest to, co mysle.

I’m remembering today when my boys were in kindergarten and I’m betting you are, too. I can still see what they wore on their first day and how by this time of the year they were making macaroni ornaments and paper dreidels and counting the days until Christmas.
It was an exciting time, a parental rite of passage when you entrusted a school with that which is most precious to you in all the world, worried perhaps about bullies or a missed bus.
But a madman bent on massacre?
Today, words just…. well, they fail.
What manner of man goes into a school and kills little children?
Columbine, Virginia Tech, Aurora, Tucson. All beyond belief.
But the wholesale slaughter or five- and six-year-olds?
Words… there aren’t any.
There is much that we don’t know today, as Newtown and the nation try to shake off the stupor of disbelief and begin to grieve. But there are three things that we instinctively know:
That Adam Lanza was mentally ill.
That even so, he qualified to legally own guns.
And that nothing will change as a result of a classroom full of dead kindergarteners.
Oh, there will be talk. There is nothing that politicians do better than talk.
After Columbine, there were calls to plug the gun-show loophole, the one that allows any nut to buy a gun from a private dealer, no questions asked. Nothing changed.
After Virginia Tech, there was a push to flag would-be gun buyers who had documented mental problems. It never led to more rigorous background checks.
After Tucson, there was talk about outlawing high-capacity magazines, the kind allow a shooter to fire and fire and fire and fire without stopping to reload. Once again, nothing.
If the massacres of the past are any indication, this nation’s leaders won’t do anything in the wake of Friday’s massacre. The gun lobby is simply too strong.
Stronger even, than a classroom full of dead kindergarteners.
If you’re feeling helpless and frustrated, you’re not alone. If you’re angry, you should be.
The gun lobby and its acolytes in Congress will resort to all its favorite bumper sticker sayings and mournfully insist that now is not the time to politicize such a tragedy.
Well, if not now, then when exactly?
There have been 61 mass murders involving guns in the United States since 1982, according to Mother Jones, which tracks gun violence. Of the 12 deadliest, six have occurred since 2007.
Since Columbine in 1999, there have been 31 school shootings in this country, ABC News reports. Meanwhile, there have been 14 in the rest of the world — combined.
The gun murder rate in the U.S. is nearly 20 times higher than the next 22 wealthiest nations combined, according to a study in the Journal of Trauma and Acute Care Surgery. Eighty percent of people killed by guns in the 23 richest countries are Americans. Eighty seven percent of children killed by guns are American children.
Our children.
Newtown isn’t even our first mass shooting this week. That dubious honor goes to Oregon,where a gunman murdered two shoppers on Tuesday before killing himself.
Then there was Minneapolis, where five people were murdered at a sign store in September. And Wisconsin, where six Sikh temple members died in August when a neo-Nazi opened fire.
In July, it was Aurora, Col., where 12 people were watching a movie, and in May it was Seattle, when a gunman opened fire in a coffee shop.
April was Tulsa (five dead) and Oakland, Ca, (seven dead), scene the deadliest attack on a school since Virginia Tech in 2007.
Until now.
There are those who predict that this will be different from other tragedies, from the high school kids killed and movie goers and shoppers. They’ll say that we draw the line at 5 year olds.
I hope they’re right because on Monday, parents all over this country will be sending their children off to school, wondering if they will see them again.
How much we are willing to take? How many children gone to their grave are enough before we demand that our leaders on both sides of the gun debate disarm and have a serious talk about how to stem the bloody tide?
Or do we simply shrug our shoulders and accept that it is now a childhood rite of passage in America, that our kids must, at times, cover their eyes as they leave school, that mere babies will appear on the news, talking of buwwets whizzing by?
It’s time once again to grieve but this time let’s be angry, too, because this time “thoughts and prayers” aren’t nearly enough.
Newtown could be Anytown.
by Laurie Roberts
(Column published Dec. 15, 2012, The Arizona Republic)

piątek, 14 grudnia 2012

koleda

W okresie Adwentu slucham Moich koled na koniec wieku Zbigniewa Preisnera.
Uspokajaja mnie, pomagaja zlapac duchowa przedswiateczna rownowage, czasem budza refleksje i wspomnienia.
Moja ulubiona to Koleda dla nieobecnych. Dla tych wszystkich, ktorzy przeszli przez moje zycie, byli wazni w taki czy inny sposob, sprawili, ze jestem ta, a nie inna osoba. I odeszli. Juz nie siadziemy przy wspolnym, wigilijnym stole. Tesknie za nimi. Z kazdym rokiem bardziej. Kazdego roku tych osob przybywa.



sobota, 17 listopada 2012

takie tam rozne.

Ogarniajac bajzel Starszego znalazlam karteczke tej oto tresci:


Trescia postanowilam sie nie zajmowac, poniewaz nie mam watpliwosci kogo dotyczy inwektywa oraz, ze autor byl mocno poruszony?sfrustrowany? rozzalony? W koncu dzielo nie zostalo doreczone, a kazdy musi sobie jakos czasem ulzyc. Lepiej, zeby dawal upust emocjom piszac niz np. wrzeszczac, rzucajac przedmiotami czy trzaskajac drzwiami. Robie przeciez w tej chwili dokladnie to samo.
Zachwycila mnie natomiast forma. Nigdy nie uczylam mojego szesciolatka pisac po polsku. Jesli czytaja mnie moje polskie przyjaciolki Gosia i Dorota, to wdziecznie sie usmiecham z prosba o stosowne materialy. Moze wspolnie nauczymy pisac Starszego cos wiecej?
Starszy czyta plynnie po angielsku. Na pozimie 2/3 klasy, a jest pierwszoklasista. Twierdzi, ze nie potrafi czytac po polsku. Wczoraj dalam mu "Malutka Czarownice" slicznie wydana przez Wydawnictwo Dwie Siostry. Dalam i powiedzialam, ze to swietna ksiazka o czarach. Popatrzyl nieufnie. Wzial do reki. Odlozyl ze slowami:
- Po polsku. Nie potrafie.
- Sprobuj.
- "Byla sobie Malutka Czarownica, ktora miala tylko sto dwadziescia siedem lat..."- zaczal plynnie.
Co czytaja mali polscy chlopcy? Poradzcie mi. Zamowilam mu na Boze Narodzenie dwie czesci "Mikolajka". Moze go to zainteresuje.

Ponadto mam koszmarne przeziebienie. Dobrze, ze zrobilam latem sok malinowy. Teraz go sobie popijam razem z herbatka. Maz wraca dzisiaj z pieciodniowego wyjazdu. Ciekawe, czy nie moglby wyjechac kiedys na piec miesiecy? lat? na zawsze? Zabierajac ze soba dzieci, a przynajmniej jedno. Mlodszego. Starszy i pies moga zostac.

wtorek, 6 listopada 2012

motyle

Wystawe motyli z roznych stron swiata mamy kazdego roku od pazdziernika do kwietnia. Motyle lataja sobie w cieplarni? oranzerii? Jakkolwiek to zwal jest tam cieplo i bardzo wilgotno oraz rosna rozne roslinki z krajow tropikalnych.
Jak wiadomo motyle nie zyja dlugo, dlatego w innym pomieszczeniu mozna popatrzec jak kolejne pokolenia motyli wylaza z kokonow. Wierzcie mi, narodziny motyla wygladaja fascynujaco. Po calkowitym rozprostowaniu skrzydelek motyl przenoszony jest do oranzerii.










poniedziałek, 5 listopada 2012

niedziela i poniedzialek

W niedziele rano Maz zgarnawszy synow i szczeniaka pojechal na Mt. Lemmon mierzyc cos tam. Dostalam w prezencie wolny dzien. Nie bede narzekac: bylo milo, cicho, spokojnie, niespiesznie.
Wrocili. Zawsze kiedy wracaja z wypraw z ojcem sa tak czarni, ze z trudem ich od siebie odrozniam. Dlatego tez nie od razu podpadly mi brudne i sztywne wlosy postawione na irokeza. Zaczelam jednak drazyc temat glebiej, gdy po dluzszej chwili szorownia irokez nie puszczal. Okazalo sie, ze dwie male zgagi bez najmniejszego sprzeciwu tej cholery Meza postawily sobie wlosy na zywice. Tknieta bardzo zlym przeczuciem i doskonala znajomoscia wnetrza swych pociech zaczelam szukac Lei... Coz, nikogo zapewne nie zdziwi jesli powiem, ze Lea rowniez zostala obdarzona czubem na swojej slicznej glowce.
Dzieciom wystrzyglam wlosy do golego, czym mocno sie narazilam Mezowi. Niby, ze taka czepliwa i nietolerancyjna jestem oraz, ze szukam dziury w calym i wogole zla kobieta/zona/matka ze mnie. Lee probuje wyszczotkowac, a Mlodszemu (autor pomyslu i dziela na glowie szczeniaka) zapowiedzialam, ze jesli jeszcze raz zrobi cos psu to mu lapy pourywam.

Plan na poniedzialek byl nastepujacy. Oni wszyscy znikaja w swoich placowkach, a ja po uprzednim podszykowaniu szybkiego obiadu, jade do malla celem nabycia kilku sztuk garderoby. Moje przedostanie jeansy strzelily mi na tylku w piatek i NAPRAWDE nie mam co na siebie nalozyc. Dodatkowa zacheta jest kupon z Gapa, ktory mowi, ze jesli do srody wydam 75$ to oni mi daja 25$. Grzech nie skorzystac.
Szykuje Starszego do szkoly. Tak gdzies miedzy myciem zebow a nakladaniem sanblocka (tak, tak my tu na poludniu caly rok sie sanblokujemy) slysze niesmiala sugestie:
- Mamo, a moze ja bym tak dzisiaj nie szedl do szkoly, co? - mamy umowe, ze raz w miesiacu moze bez podawania powodu zostac ze mna w domu. Bo tak, bo akurat chce, bo jest zmeczony, bo chce sie pobawic, bo chce ze mna pobyc, cokolwiek. Nie dociekam. Nie chce, zeby szukal pretekstow, krecil, klamal, wymyslal i kombinowal. Ma prawo mu sie nie chciec. Mnie tez sie czasem nie chce. I zazwyczaj ten dzien wypada wtedy, kiedy ja mam jakies mile plany.
- Oczywiscie synku. Lec do pokoju - wychodze z zalozenia, ze nie ma co sugerowac, ze moze jutro, pojutrze czy za tydzien. Bo jemu sie nie chce dzisiaj. W tej chwili. A ja jestem w domu miedzy innymi po to, zeby on mial te mozliwosc pobyczenia sie w domu czy na podworku.
Dzisiaj poszlismy razem do Tucson Botanical Gardens. Pobylismy w ladnym miescu, zjedlismy razem lunch.

czesc, w ktorej rosna rozne ziola

takie maja szybki w szopie na narzedzia

mozna sobie posiedziec przy fontannie


okienko w meksykanskiej czesci
W meksykanskiej czesci bylo tez mnostwo cudnych elementow zwiaznych z Dia de Los Muertos.

pan

i przeurocza pani

gustowna zastawa stolowa

stosowna dizajnem do okolicznosci

wiec: smacznego! i wesolej zabawy!

wieszadelko nadrzewne

na koniec chwila relaksu

W Ogrodzie Botanicznym od jesieni do wiosny mozna ogladac cudnej urody motyle z roznych stron swiata. Ogladalismy. Fotogafowalismy. Zdjecia w nastepnym odcinku.

niedziela, 4 listopada 2012

Halloween

Tu gdzie mieszkam zeszly tydzien obfitowal w imprezy halloweenowe. Bylismy na party w przedszkolu Mlodszego zeby nastepnego wieczoru przeniesc sie na wielka impreze do szkoly Starszego. W sobote tradycyjnie pojechalismy do ZOO, w srode Starszy mial swoja zabawe klasowa, rowniez zwiazana z cukierkami, dynia i przebierankami. W czwartek, gdy dzieci byly w szkole, padlam i odsypialam.
Lubie te tradycie, ale nie jestem z nia jakos emocjonalnie zwiazana. Nie przeszkadza mi, jest czescia miejsca, w ktorym mieszkam, jest wazna dla moich dzieci. Brakuje mi jednak mojej wlasnej tradycji, tego w czym wyroslam. Brakuje mi zadumy Dnia Wszystkich Swietych, wyprawy na cmentarz do grobu tych, ktorzy byli przede mna, dzieki ktorym jestem taka jaka jestem. Jest mi smutno, ze nie przekaze tej tradycji moim dzieciem, ze Dzien Wszystkich Swietych nie bedzie dla nich tym, czym byl? jest? dla mnie.

kosciaki (slowo wymyslone przez Mlodszego) na pikniku w ZOO

w Krainie Cukierkow koniecznie trzeba bylo macnac

dwie nije dalej badaja, czy Krolestwo Slodyczy jest prawdziwe

u piratow bylo nieco straszniej

taka sobie skrzydlata rodzinka

oraz panowie trzej

stad moje dzieci wyszly lekko zszokowane,
a niewiele rzeczy moze je przestraszyc

obowiazkowe fotografie

z ukochanymi bohaterami ukochanych Star Wars

Maz, ktory z zasady nie chadza na tego typu imprezy zazdrosci
podobno tez chcialby miec taka fotke
coz, moze za rok?

niedziela, 21 października 2012

Lea


Maz zakochal sie w niej od pierwszego wejrzenia. Czlowiek, ktory dwa miesiace wczesniej wykrzykiwal, ze nigdy nie mial psa i wcale nie chce go miec spedza od tygodnia codziennie na podlodze godzine lub dwie tarzajac sie z tym niechcianym psem, przytulajac, glaszczac, calujac, przemawiajac czule, bawiac sie. Patrze w oslupieniu i wlasnym oczom nie wierze. Slucham i mam wrazenie, ze sie przeslyszalam gdy pada:
- Czy moglabys sie mniej tluc w kuchni? przeciez szczeniak spi!
albo, tym razem do dzieci:
- Bawcie sie ciszej, bo obudzicie Lee.
Meza nie bylo w Tucson, gdy przywiezlismy Lee do domu. Poznal ja dwa dni pozniej. Wpadl w absolutny zachwyt.
- Ona sika na podloge - zauwazyl niesmialo Mlodszy, chyba celem wybadania prawdziwego nastawienia ojca do szczeniaka.
- Iiiiiiiiii tam! - machnal reka Maz, dla ktorego bezczeszczenie nowej podlogi do niedawna bylo czyms godnym najwyzszej kary i potepienia - nauczy sie, ze nie wolno. Madra jest. Trzeba tylko po niej szybko wycierac.
Dzisiejszego poranka Malzonek wpuscil psa do sypialni. Co wiecej, do lozka. Szczeniak, jak to dwumiesieczny piesek, z radosci, w ferworze zabawy i walki na poduszki posiusial sie do lozka!




Nie jest wiec nudno. Lea dostarcza nam wiele radosci, wzruszen, zabawy i pracy. Ponadto przygotowujemy sie do Halloween. Odstalam dzisiaj 30 minut w kolejce w Party City po kostiumy dla moich dzieci. Przekopalam garaz celem odnalezienia zeszlorocznych kubelkow na slodycze. Nie znalazlam. Prawdopodobnie czeka mnie nowa wyprawa do sklepu celem nabycia. W planach mamy kilka imprez halloweenowych. W najblizszy czwartek  trick or treat w przedszkolu Mlodszego, w piatek wieczorna impreza w szkole Starszego, w sobote Halloween w Zoo i w kosciele parafialnym. W srode w przyszlym tygodniu najpierw poranna parada przebierancow w szkole Starszego, potem impreza klasowa przy ktorej pomagam, nastepnie wieczorne trick or treat w domu kolegi i party u tegoz. Postaram sie dobrze bawic, bo inaczej tego sie nie da przezyc. 

niedziela, 14 października 2012

zdjecie i Disney

Obiecane zdjecie: Lea, Starszy, Mlodszy i ja. Pani wlascicielka szczeniakow zrobila nam je na odjezdnym.

Mam obcieta glowe, ale za to Lea prezentuje sie w calej swej szczeniecej krasie.
Bylismy dzisiaj na Disney on Ice: Dare to Dream. Trzy historie: The Princess and the Frog, Cinderella i Rapunzel. Wszystko oczywiscie jak to u Disneya z olbrzymim rozmachem, wsapnialy taniec na lodzie, akrobacje w powietrzu, sztuczne ognie, rekwizyty. A do tego sliczny, bajkowy, nierealny swiat. Ksiaze w Kopciuszku byl cudownie przystojny (siedzielismy w pierwszym rzedzie wiec sie mu dobrze przyjrzalam), na zakonczenie Rapunzel lekko sie wzruszylam, ale moze byl to efekt uboczny duzego piwa, ktore sobie popijalam do hot-doga. Mysle sobie jednak, ze pieknie jest marzyc. Marzenia daja pewnego rodzaju poczucie wolnosci, radosc i sile do zmagan z rzeczywistoscia, wcale nie bajkowa.
Starszy siedzial oczarowany, z rozdziawiona geba. Chlonal kazdym porem skory. Na zakonczenie powiedzial mi: Patrze jak to robia. I kiedys tez tak bede robil.
Mlodszy natomiast najpierw zapytal: Czy oni sa na baterie? Nastepnie w polowie drugiej bajki dopytywal sie z czestotliwoscia co dwie minuty: Kiedy to sie juz wreszcie skonczy? Chce isc spac!
Chyba wyszedl lekko zdegustowany i zawiedziony tymi wszystkimi ksiezniczkami, krolewiczami i romansowymi historiami.
Coz, jak mawia Maz: jeden lubi cukierki, a drugi jak mu nogi smierdza.

sobota, 13 października 2012

Kochani!

Kochani moi Wierni Czytacze!

Jestem szczerze wzruszona Waszym dopytywaniem sie o kolejny post. Myslalam, ze kiedy przestaje sie pisac, to blog umiera smiercia naturalna. A tu prosze, taka mila niespodzianka.
Przyczyny mego niepisania sa dwie.
Pierwsza, glowna: jestem tak zarobiona, ze czasem mam wrazenie, ze gonie wlasny ogon. Druga jest zwiazana z pierwsza. Kiedy juz najdzie mnie wena i ochota na pisanie, to monitor jest najczesciej zajety, bo ten skunks czyli Maz, ktorego laptop dziala bez zarzutu potrzebuje wiekszego monitora do pracy. Nie robi na nim wrazenia, ze w moim laptopie monitor nie dziala wcale. Nie chce byc zlosliwa, ale czasem gdy poucza swych synow, ze powinni sie dzielic rzeczami to mam ochote rzucic: Przyganial kociol garnkowi (albo garnkom).
Meza jednak nie ma. Robi badania w Kolorado. Wroci w poniedzialek wieczorem. Dzisiaj juz nic wiecej nie napisze bo padam na twarz po przejechaniu 500 mil z dwojka dzieci i dwumiesiecznym szczeniakiem: tak, tak nabylismy wymarzonego golden retrievera. A musze jeszcze rozpakowac samochod, walizki. Spedzilismy cudowne 4 dni w San Diego i po drodze do domu odebralismy nasza suczke.
Obiecuje zamiescic zdjecia psa z dziecmi. Razem i osobno wygladaja slicznie. Szczeniak to sama slodycz, poza tym, ze sika. Nie wiem jak Maz przezyje bezczeszczenie swietej, nowej, drewnianej podlogi. Licze na to, ze Lea go oczaruje.

niedziela, 26 sierpnia 2012

niedziela

Kochani moi Czytacze, bardzo serdecznie dziekuje za zyczenia. Milo jest miec urodziny i otrzymywac przy tej okazji moc milych slow. Dziekuje!

Plan na niedziele byl nastepujacy. Jade z chlopcami do kosciola na Msze dziecieca, a nastepnie zabieram ich do tych jaskin. Jako, ze jestesmy rodzina ateistyczno katolicka i nie jest mi latwo namowic chlopcow na cotygodniowa wizyte w kosciele, staram sie, zeby po kosciele dzieci mialy jakas atrakcje. Uwazam, ze lepiej jest im uatrakcyjnic nieukrywajmy: nieatrakcyjna dla dziecka praktyke niz je zmuszac do tejze. Ze zmuszania zazwyczaj nic dobrego nie wynika. Przykladem jest tu Maz zatwardzialy ateista i antyklerykal, ktory uprzednio zostal ochrzczony, przystapil do Pierwszej Komunii a nawet zostal wybierzmowany. 
Plan dzialal do godziny 8:30 rano. Msza sw. dla dzieci jest o godzinie 10:00. O 8:30 przybiegl do mnie w podskokach i wywijasach Mlodszy z nastepujaca nowina: Ide z tatusiem do Sabino Canyon na wycieczke!
Tu nalezy zrozumiec ekscytacje Mlodszego, albowiem nie jest latwo namowic Meza na wyprawe do Sabino, gdy z nieba leje sie jeszcze ciagle zar. Zdaje sie jednak, ze w Malzonku zagrala ciekawosc naukowca. Chcial sprawdzic ile wody przybylo w rzece po ostatnim monsunie.
- Nie jedziesz ze mna do jaskin? - upewnilam sie.
- Nie - Mlodszy byl zdecydowany - chce isc do Sabino. Z tatusiem. Do jaskin innym razem, dobrze?
- Dobrze. Pojade z Kajtusiem - zgodzilam sie bez oporow. Od dawna wychodze z zalozenia, ze wyprawy z jednym dzieckiem sa o 90% latwiejsze niz z dwojka.
- Eeeee - zaszemral Malzonek ze swego kata - to moze pojechalbys z nimi? A do Sabino pojdziemy innym razem - dorzucil zachecajaco.
- Nie! Wole isc z toba do Sabino - Mlodszy tak latwo nie wypuszcza zdobyczy - pojade z mama do jaskin innym razem.
- To ja ide z wami na wyprawe - rzucil radosnie Starszy, a ja w tym momencie zlapalam zrezygnowane spojrzenie Meza - bo ty mamusiu tak bardzo lubisz byc sama w domu, prawda?

W ten oto sposob oni poszli, a ja zostalam. Do kosciola pojade sobie wieczorem, na Msze, ktora lubie. Nie upieram sie, ze co tydzien musze uczestniczyc w dzieciecej. Mezowi przygladam sie z nieklamanym podziwem. Mistrzowsko strzela sobie w stope.

czwartek, 23 sierpnia 2012

wiem, ze dlugo milcze, ale...

Milcze z powodu bardzo prozaicznego. Monitor w moim laptopie nie dziala. Cos zrobilo spektakularne pyk! i monitor zrobil sie czarny. Moge pracowac na komputerze tylko, kiedy jest podlaczony do monitora. A monitor mamy w domu jeden. Meza. Do pracy. Jego pracy. 
Bo ja niby, na komputerze tylko rozyrwke uprawiam. Kiedy monitor jest dostepny, bo Malzonek tyra poza domem, to ja oddaje sie relaksowi w postaci prania, sprzatania, gotowania obiadu/lunchu (moje dzieci nosza cieply lunch do szkoly w termosach, bo ja jestem nienormalna matka) na nastepny dzien. Robie tez zakupy spozywcze, w porywach ekstrawagancji i rozpasania pomagm jednej lub drugiej nauczycielce w szkole oraz wpasowuje w swoj grafik wizyty swoje i dzieci u dentysty, pediatry, w przyszlym tygodniu w tym samym czasie powinnam znalezc sie jednoczesnie na swojej mammografii i u ortopedy Starszego (ramie mu co jakis czas wypada ze stawu). Kiedy sie bardzo nudze, to w ramach rozrywki woze dzieci na lekcje plywania, jazde konna, play dates, urodziny. Starszemu ostatnio zamarzyly sie lekcje szermierki. Jest to zgubny wplyw ojca, ktory kiedys ten sport uprawial. Ale, hahaha i hihihi, ja az tak rozrywki spragniona nie jestem i w soboty do downtown 15 mil w jedna strone ulicami jednokierunkowymi jezdzic mi sie nie usmiecha. Jak chce fechtowac, to niech z pomyslodawca sie dogada.  Jak wiec wynika z powyzszego opisu moje zycie to wieczne wakacje przy dzwiekach muzyki. Pytanie Malzonka A co ty wlasciwie robilas jak oni byli w szkole? zbywam wzruszeniem ramion. Kazdy przeciez widzi, ze nic, prawda?
Tak wiec mili moi Czytacze, kiedy monitor jest wolny, to ja jestem zajeta swoim nicnierobieniem, kiedy natomiast moglabym sie oderwac od swej barwnej rozrywki, aby cos skrobnac, to wowczas monitor jest okupowany przez Tego Zlosliwca, tfu, tfu Kochanego, Ciezko Pracujacego Meza. Mijamy sie wiec. Monitor i ja.
Byc moze uda mi sie wytargowac jutro wieczorem znowu pol godzinki przy monitorze, to napisze cos o naszym wyjezdzie (zdjec nie ma, bo apartka fotografka byla odmowila robienia zdjec na szlaku w Bryce Canyon i w odmowie pozostala konsekwentna do konca podrozy) oraz o pierwszych dwoch tygodniach szkoly moich dzieci.
Ach, zupelnie zapomnialabym w natloku calej tej zabawy i rozrywek: jutro koncze 40 lat! Prawda, ze ladna, okragla rocznica?

wtorek, 31 lipca 2012

do napisania

Od jutra rana bedziemy w drodze. Chcemy wykorzystac ostatni tydzien wakacji. Jedziemy trasa: Sedona - Las Vegas (nie znosze tego miejsca, ale moi panowie chca tam zobaczyc jakis show) - Bryce Canyon - Zion - Petrified Forest - Sedona. Nie bedzie nas tydzien. Nie bedzie tez postow, bo monitor mojego laptopa nie dziala w zwiazku z czym laptopa nie moge uzywac w terenie.
Jak wroce, to napisze jak bylo. Do napisania za 8-10 dni.

niedziela, 29 lipca 2012

ninja


Przyczlapaly do mnie dwie male ninja. Po minach widze, ze czegos chca. Bardzo chca.
- Mamoooo... oddalabys nam juz moze te miecze, co? - jeknela proszaco ninja mlodsza. Miecze wyladowaly kilka dni temu na szafie w sypialni, albowiem nie zdzierzylam. Zwyczajnie nerwy mi siadly.
- Wcale nie bedziemy walczyc - zapewnila ninja starsza wznoszac jednoczesnie na mnie swe uczciwe spojrzenie.
- To po co wam miecze? - zapytalam gratulujac sobie jednoczesnie w duchu coraz lepszego refleksu i przenikliwosci.
- Bedziemy udawali, ze meble to ludzie - starsza ninja caly czas wlepiala we mnie wyczekujaco proszace spojrzenie - oddaj, co?
- Dobrze, ale bawicie sie tylko w waszym pokoju, zgoda? - poddalam sie niechetnie.

Ciekawe, kiedy miecze wroca na szafe.

czwartek, 26 lipca 2012

dzien imienin

Dzisiaj Starszy wybieral co bedziemy robic. Wybral Muzeum dla Dzieci w Phoenix. Pojechalismy. Ja prowadzilam, oni ogladali bajki. 
Potem ja siedzialam, a oni sie bawili, bo Muzeum, to nie muzeum tylko wielki, interaktywny plac zabaw dla dzieci. Cos podobnego do Centrum Nauki Kopernik.
Kiedy tak siedzialam, to sobie chwile poklafcilam z lotta7. Urocze plachandry przerwal mi pan z obslugi, ktory poinformowal mnie, ze moi synowie maja sie nie bawic tam gdzie sie bawia, bo mimo napomnien robia to, czego robic nie powinni. Przerwalam wiec czem predzej ploteczki, zwinelam dzieciarnie i przenioslam sie pietro wyzej zjesc lunch bo pora byla po temu.
Nastepnie przenieslismy sie bawic dalej. Zostalismy wyproszeni z jeszcze jednego mejsca, bo pani dzieci... itede itepe. Zagrozilam panom moim szanownym, ze jesli jeszcze gdzies nas nie beda chcieli, bo "moje dzieci ietde itepe" to zwijamy sie do domu. Koniec zabawy oraz zero szans na drobiazg ze sklepiku. Podzialalo. Zaczeli sie zachowywac. I sluchac.
Cztery godziny i 10$ pozniej jechalismy autostrada I-10 do Tucson. Po drodze zatrzymalismy sie w Ikea. Zjedlismy cos, bo czas nastal odpowiedni. Odstawilam dzieci do przechowalni z dusza na ramieniu po raz setny powtarzajac potomstwu jak sie ma zachowywac. Tydzien temu pager wezwal mnie od kasy po odbior dzieciatek albowiem solidarnie, ramie w ramie wymierzyli sprawiedliwosc jakiemus takiemu, co mial za duzo poduszek (!!!) do zabawy.
Dzisiaj udalo mi sie zaplacic za zakupy zanim ustrojstwo mnie zawezwalo. Czekal na mnie Starszy z oczetami  okraglymi ze zdziwienia, ale jak to i dlaczego, przeciez to nie on, tylko tamten.
- Synu, przeciez to ciebie wyrzucili, bo sie nie zachowujesz.
- Tamtego tez! - wrzasnal tryumfalnie Starszy - i on sie w dodatku klocil! Z panem!
- A ty nie?
- Nie - westchnal smetnie, z wyraznym zalem. W to wierze. Przywalic koledze to jedno. Ale wyklocac sie z doroslymi to juz inna bajka.
Pani z przechowalni powiedziala, ze Mlodszy moze zostac, bo nie bral udzialu i ladnie sie bawi. Poszlismy wiec ze Starszym oddac dwa cudne wiklinowe fotele z poduchami na moje patio. Niestety nie zmiescily mi sie do samochodu. Prawde mowiac przypuszczalam, ze sie nie zmieszcza, ale mialam nadzieje, ze nastapi cud i albo fotele ulegna pomniejszeniu albo bagaznik Hondy Accord nagle sie rozciagnie.
Mlodszy padl byl w drodze do domu. Starszy niestety nie. Oczekiwal kolacji. Wytargowal jeszcze poczytanie przed snem. Poczytalam, ale tylko rozdzial, a nie cala ksiazke. I po angielsku, bo nie mialam sily w locie tlumaczyc.
Tak oto minal mi dzien. Kolejny z wielu podobnych do siebie. Nic wielkiego nie robilam. Poprostu bylam. Z moimi dziecmi.

środa, 25 lipca 2012

Hawaje III (ostatnie) oraz przepis na domowa lemoniade

Absolutnym hitem tego wyjazdu byly deski.

Chlopcy czekali na nie dlugich kilka miesiecy.
Z kupnem poczekalam, az beda potrafili w miare dobrze plywac.

Zycie na skalach zawsze jest ciekawe.

Moje dzieci uwielbiaja obserwowac.

Moga na skalach spedzac cale godziny.

Starszy pokochal snorkowanie.
Snorkowal sam, blizej brzegu...
...albo dalej, z tata.

Plywal jak foczka.

Mlodszy podziwial z brzegu jak brat snorkuje z tata.

To byl bardzo dobry wyjazd.

***

Moje dzieci najczesciej pija wode, ale czasem maja ochote na cos innego, a lemoniade uwielbiaja. Dostalam ten przepis od mojej przyjaciolki Kate. Jest bardzo prosty i szybki.
Potrzebne sa cytryny, woda i cukier.
Cytryny nalezy umyc, przekroic w polowie i wycisnac z nich sok. Sok zmierzyc. Ja robie lemoniade z  8-9 cytryn co daje mi ok. 250 ml soku. Na 1 czesc soku dajemy 1 czesc cukru, 4 czesci wrzatku i ok. 4 czesci zimnej wody (mozna dodac lub ujac, to zalezy od indywidualego smaku).
Skorki wlozyc do duzej miski i zasypac 1 czescia (w moim przypadku 250 ml) cukru. Dobrze wymieszac i zalac 4 czesciami (u mnie 1 l) wrzcej wody. Odstawic na 10 minut. Po uplywie tego czasu przelac przez sito, dodac przcedzony przez sito sok z cytryn oraz 4 czesci zimnej wody. Dobrze wymieszac i wstawic do lodowki. 

sobota, 21 lipca 2012

Indiana Jones a hydrologia czyli lekka konwersacja z czterolatkiem przy stole

- Kiedy tatus pojdzie do ziemi? - zgail Mlodszy tonem lekkiej konwersacji.
- ykh...ekhh...- malo sie nie udlawilam pyszna sangria, ktora popijalam.
- Wiesz, kazdy z nas kiedys umrze...- zaczelam ostroznie, albowiem wiem, ze Mlodszy jest mocno zniesmaczony faktem, iz wszyscy jestesmy smiertelni. Nie chcialam sie wiec zapuszczac za daleko w te rejony.
Siedzielismy, Starszy, Mlodszy i ja, w naszej ulubionej meksykanskiej knajpce i umilalismy sobie oczekiwanie na hot dogi czytajac ksiazke "The Dog That Dug for Dinosaurs".
- Nie o to mi chodzi - Mlodszy powiercil niecierpliwe swoja koscista dupcia, ktora usadowiona byla wygodnie na moich kolanach - ja chce wiedziec, KIEDY TATUS POJDZIE DO ZIEMI? Jak Indiana Jones?
- Dlaczego tatus, jak Indana Jones, mialby isc do ziemi?! - nadal bladzilam po omacku. Fakt, ze nie jestem wielbicielka Indiany Jonesa wcale nie poprawial mojej sytuacji.
- No przeciez tatus jest ARCHEOlogiem! - wykrzyknal mocno juz zniecierpliwiony Mlodszy - musi isc do ziemi i walczyc!
- Tatus nie jest ARCHEOlogiem - wydusilam, gdy juz odzyskalam glos - tylko HYDROlogiem.
- To jest przeciez to samo - machnal lekko reka Mlodszy - on musi przeciez isc do ziemi. I walczyc - upieral sie, a ja powoli czulam, ze opadam z sil i argumentow. W duchu tez przeklelam Malzonka, ktory ogladal z nielatami te bzdury.
- Archeolog nie walczy, tylko szuka w ziemi roznych starych przedmiotow, czasem budynkow a nawet calych miast, zeby sie dowiedziec jak setki, tysiace lat temu zyli ludzie - staralam sie, zeby to zabrzmialo przekonujaco i zebysmy mogli wrocic do bezpiecznej lektury o psie, ktory kopal w pszukiwaniu dinozaurow.
- Indiana Jones byl archeologiem i walczyl! - zawolal oburzony Mlodszy - sam widzialem. Na filmie.
- Indiana Jones byl specyficznym archeologiem...
- Mamusiu, a co to znaczy specyficzny - odezwal sie dyszkantem siedzacy dotad cicho Starszy.
W tym momencie na stol wjechaly nasze hot dogi. Krzyzowy ogien pytan, z naglymi zwrotami w konwersacji i zaskakujacymi przeskokami z tematu na temat zostal mi wiec tym razem oszczedzony.

poniedziałek, 16 lipca 2012

konie

Mieszkamy blisko stajni, w ktorych jest ok. czterdziestu koni. Od lat chodzimy tam na spacery. Czasem stajnie sa celem wyprawy, czasem tylko przystankiem w drodze do Sabino Canyon.
Od wiosny chlopcy ucza sie jezdzic konno. Bardzo lubie te lekcje. Odpoczywam. Patrze na gore, kaktusy. Mam wrazenie, ze czas w tym miejscu zwalnia. Nikt sie nie spieszy, wszystko odbywa sie ustalonym, powolnym rytmem.


Najpierw trzeba przygotowac konia do jazdy. Wyczyscic mu kopyta,

...wyszczotkowac.
Podoba mi sie, ze Amy, nauczycielka chlopcow, nigdy im nie odpuszcza.
Uczy ich, ze kon jest zywym stworzeniem, o ktore trzeba zawsze dbac. 

Mlodszy jezdzi wierzchem.

Starszy uwielbia powozic.

Po jezdzie znowu czyszczenie. I nagroda dla konia.
Amy uczy: najpierw dostaje nagrode twoj kon, potem ty.
Albowiem Mlodszy tez lubi mietusy. Jak kon.

Jeszcze trzeba odprowadzic konia do boksu.