poniedziałek, 16 lipca 2012

konie

Mieszkamy blisko stajni, w ktorych jest ok. czterdziestu koni. Od lat chodzimy tam na spacery. Czasem stajnie sa celem wyprawy, czasem tylko przystankiem w drodze do Sabino Canyon.
Od wiosny chlopcy ucza sie jezdzic konno. Bardzo lubie te lekcje. Odpoczywam. Patrze na gore, kaktusy. Mam wrazenie, ze czas w tym miejscu zwalnia. Nikt sie nie spieszy, wszystko odbywa sie ustalonym, powolnym rytmem.


Najpierw trzeba przygotowac konia do jazdy. Wyczyscic mu kopyta,

...wyszczotkowac.
Podoba mi sie, ze Amy, nauczycielka chlopcow, nigdy im nie odpuszcza.
Uczy ich, ze kon jest zywym stworzeniem, o ktore trzeba zawsze dbac. 

Mlodszy jezdzi wierzchem.

Starszy uwielbia powozic.

Po jezdzie znowu czyszczenie. I nagroda dla konia.
Amy uczy: najpierw dostaje nagrode twoj kon, potem ty.
Albowiem Mlodszy tez lubi mietusy. Jak kon.

Jeszcze trzeba odprowadzic konia do boksu.

2 komentarze:

  1. Fantastyczna sprawa :). Miło się patrzy na zaangażowanie dzieci w hobby, kiedy te malutkie rączki nie dosięgną do wierzchu konia, ale kopytka przygotuje i poda mu miętusa na otwartej dłoni i odprowadzi jak prawdziwego przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie najbardziej rozczula kiedy wielki konski leb traca Mlodszego w plecy, a on sie odwraca i glaszcze. Rozczulaja mnie proporcje, bo on jest naprawde malutki przy koniu. I to, ze sie nie boi.
    Niestety robi tez beznadziejenie glupie rzeczy. Kiedys, zeby sobie skrocic droge na druga strone konia, przebielgl mu pod brzuchem. Obie z Amy zamarlysmy, nie dal nam nawet czasu na reakcje, tak szybko to zrobil. Amy jest niezwykle spokojna, wiec mu bardzo spokojnie wyjasnila, dlaczego tego nie nalezy robic.

    OdpowiedzUsuń