Maz wyjechal do Sedony pobierac swoje probki. Wynajal dom, zwolal ekipe: postdoc + student. I sie ulotnil. Przed zniknieciem uczynil mi propzycje dolaczenia do ekspedycji. Odmowilam. W ciagu ostanich szesciu dni odwiedzilam trzy gabinety lekarskie, wozilam dzieci do/ze szkoly/przedszkola/basenu/pilki noznej. Zaliczylam w przedszkolu Mlodszego Pajama Night, dwa razy bylam wolontariuszem w klasie Starszego. W to wszystko zrecznie wplotlam gotowanie, sprzatanie, pranie i zakupy. Nie mam ochoty pakowac siebie i dzieci, zeby jechac, w piekne skadinad miejsce i spedzac czas z ludzmi, ktorych bardzo slabo znam. Tydzien temu wrocilam z podrozy i chce pobyc w domu. Spedzic leniwy wieczor/weekend. Nie gnac, nie zalatwiac, nie zastanawiac sie co jeszcze musze, albo czy o wszystkim pamietalam.
Maz odmowe przelknal gladko. Wystapil jednak z propozycja, ze skoro wszyscy nie mozemy jechac, to moze on wezmie ze soba chlopcow, albo przynajmniej jednego. Moze byc Mlodszy, ktory w piatki nie chodzi do przedszkola, wiec nic nie straci.
No i stanelam przed dylematem.
Z jednej strony wizja samotnie spedzonych w domu trzech dni byla bardzo, bardzo kuszaca.
Z drugiej zas powrocily opowiesci Meza, jak to podczas letniej meskiej wyprawy, rowniez do Sedony, Mlodszy bez uprzedzenia oddalil sie za nowo poznanym kotkiem. Zostal odnaleziony przez wlasciciela hotelu przy ruchliwej sedonskiej przelotowce i doprowadzony...Na moja uwage, ze trzylatka nie nalezy spuszczac z oka nawet na piec minut, szczegolnie w nowym, obcym miejscu Maz powiedzial z oburzeniem:
- Przeciez nie moglem jednoczesnie pakowac samochodu i na niego patrzec!
Nic dodac, nic ujac.
W ostatnia niedziele Maz zabral synow na Mount Lemmon. Wczesniej jednak musial zahaczyc o kampus, bo chcial zabrac z biura sprzet do pomiarow. Po powrocie do domu zeznal mi, ze dzieci bawily sie przed budynkiem, kiedy on nosil swoje klamoty. Informacje uzyskalam w kontekscie niewlasciwego zachowania pociech. Zdumienie mego slubnego siegnelo zenitu, gdy ja, zamiast przyznac mu racje, wspolczuc i pocieszyc, stanowczo i zdecydowanie zaprotestowalam przeciwko zostawianiu bez opieki cztero i pieciolatka przed budynkiem uniwersytetu, tuz przy ulicy.
Dzieci zostaly ze mna w domu. Maz pojechal sam poteznie na mnie obrazony. Ja natomiast zostalam ze swoim dylematem. Nie wiem, czy dobrze zrobilam nie zgadzajac sie na wyjazd Mlodszego z tata. Chlopcy uwielbiaja z nim spedzac czas, wyjezdzac. Jest dobrym tata, z pewnoscia zostawia chlopcom wiecej wolnosci niz ja, bardzo ciekawie, madrze i przystepnie objasnia im swiat. I lubi to robic, lubi z nimi byc.
Ale...ale czesto traktuje ich jak starsze dzieci. A ja sie zwyczajnie boje, zeby moich dzieci nie spotkala krzywda.
zamiast spędzić 2 wieczory na lampce wina+książka, to strzeliłaś sobie w stopę... :P
OdpowiedzUsuńrozumiem twój niepokój, ale jak słusznie zauważyła tabakowska strzał w stopę ;-). Nic straconego w twoim przypadku, Twój mąż tak intensywnie podróżuje, że w następny weekend może sama pobędziesz ;-) z książeczką i winkiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam elw
tabaka, prawdopodobnie zastanawialabym sie, czy Mlodszy znowu nie pobiegl za kotem, psem na drge albo np. do rzeki, bo przy tym domu plynie, albo czy go nie wciagnal do samochodu jakis pedofil, bo tata byl zajety rozmowa ze studentem albo pobieral swoje 251 probek :D
OdpowiedzUsuń