wtorek, 31 lipca 2012

do napisania

Od jutra rana bedziemy w drodze. Chcemy wykorzystac ostatni tydzien wakacji. Jedziemy trasa: Sedona - Las Vegas (nie znosze tego miejsca, ale moi panowie chca tam zobaczyc jakis show) - Bryce Canyon - Zion - Petrified Forest - Sedona. Nie bedzie nas tydzien. Nie bedzie tez postow, bo monitor mojego laptopa nie dziala w zwiazku z czym laptopa nie moge uzywac w terenie.
Jak wroce, to napisze jak bylo. Do napisania za 8-10 dni.

niedziela, 29 lipca 2012

ninja


Przyczlapaly do mnie dwie male ninja. Po minach widze, ze czegos chca. Bardzo chca.
- Mamoooo... oddalabys nam juz moze te miecze, co? - jeknela proszaco ninja mlodsza. Miecze wyladowaly kilka dni temu na szafie w sypialni, albowiem nie zdzierzylam. Zwyczajnie nerwy mi siadly.
- Wcale nie bedziemy walczyc - zapewnila ninja starsza wznoszac jednoczesnie na mnie swe uczciwe spojrzenie.
- To po co wam miecze? - zapytalam gratulujac sobie jednoczesnie w duchu coraz lepszego refleksu i przenikliwosci.
- Bedziemy udawali, ze meble to ludzie - starsza ninja caly czas wlepiala we mnie wyczekujaco proszace spojrzenie - oddaj, co?
- Dobrze, ale bawicie sie tylko w waszym pokoju, zgoda? - poddalam sie niechetnie.

Ciekawe, kiedy miecze wroca na szafe.

czwartek, 26 lipca 2012

dzien imienin

Dzisiaj Starszy wybieral co bedziemy robic. Wybral Muzeum dla Dzieci w Phoenix. Pojechalismy. Ja prowadzilam, oni ogladali bajki. 
Potem ja siedzialam, a oni sie bawili, bo Muzeum, to nie muzeum tylko wielki, interaktywny plac zabaw dla dzieci. Cos podobnego do Centrum Nauki Kopernik.
Kiedy tak siedzialam, to sobie chwile poklafcilam z lotta7. Urocze plachandry przerwal mi pan z obslugi, ktory poinformowal mnie, ze moi synowie maja sie nie bawic tam gdzie sie bawia, bo mimo napomnien robia to, czego robic nie powinni. Przerwalam wiec czem predzej ploteczki, zwinelam dzieciarnie i przenioslam sie pietro wyzej zjesc lunch bo pora byla po temu.
Nastepnie przenieslismy sie bawic dalej. Zostalismy wyproszeni z jeszcze jednego mejsca, bo pani dzieci... itede itepe. Zagrozilam panom moim szanownym, ze jesli jeszcze gdzies nas nie beda chcieli, bo "moje dzieci ietde itepe" to zwijamy sie do domu. Koniec zabawy oraz zero szans na drobiazg ze sklepiku. Podzialalo. Zaczeli sie zachowywac. I sluchac.
Cztery godziny i 10$ pozniej jechalismy autostrada I-10 do Tucson. Po drodze zatrzymalismy sie w Ikea. Zjedlismy cos, bo czas nastal odpowiedni. Odstawilam dzieci do przechowalni z dusza na ramieniu po raz setny powtarzajac potomstwu jak sie ma zachowywac. Tydzien temu pager wezwal mnie od kasy po odbior dzieciatek albowiem solidarnie, ramie w ramie wymierzyli sprawiedliwosc jakiemus takiemu, co mial za duzo poduszek (!!!) do zabawy.
Dzisiaj udalo mi sie zaplacic za zakupy zanim ustrojstwo mnie zawezwalo. Czekal na mnie Starszy z oczetami  okraglymi ze zdziwienia, ale jak to i dlaczego, przeciez to nie on, tylko tamten.
- Synu, przeciez to ciebie wyrzucili, bo sie nie zachowujesz.
- Tamtego tez! - wrzasnal tryumfalnie Starszy - i on sie w dodatku klocil! Z panem!
- A ty nie?
- Nie - westchnal smetnie, z wyraznym zalem. W to wierze. Przywalic koledze to jedno. Ale wyklocac sie z doroslymi to juz inna bajka.
Pani z przechowalni powiedziala, ze Mlodszy moze zostac, bo nie bral udzialu i ladnie sie bawi. Poszlismy wiec ze Starszym oddac dwa cudne wiklinowe fotele z poduchami na moje patio. Niestety nie zmiescily mi sie do samochodu. Prawde mowiac przypuszczalam, ze sie nie zmieszcza, ale mialam nadzieje, ze nastapi cud i albo fotele ulegna pomniejszeniu albo bagaznik Hondy Accord nagle sie rozciagnie.
Mlodszy padl byl w drodze do domu. Starszy niestety nie. Oczekiwal kolacji. Wytargowal jeszcze poczytanie przed snem. Poczytalam, ale tylko rozdzial, a nie cala ksiazke. I po angielsku, bo nie mialam sily w locie tlumaczyc.
Tak oto minal mi dzien. Kolejny z wielu podobnych do siebie. Nic wielkiego nie robilam. Poprostu bylam. Z moimi dziecmi.

środa, 25 lipca 2012

Hawaje III (ostatnie) oraz przepis na domowa lemoniade

Absolutnym hitem tego wyjazdu byly deski.

Chlopcy czekali na nie dlugich kilka miesiecy.
Z kupnem poczekalam, az beda potrafili w miare dobrze plywac.

Zycie na skalach zawsze jest ciekawe.

Moje dzieci uwielbiaja obserwowac.

Moga na skalach spedzac cale godziny.

Starszy pokochal snorkowanie.
Snorkowal sam, blizej brzegu...
...albo dalej, z tata.

Plywal jak foczka.

Mlodszy podziwial z brzegu jak brat snorkuje z tata.

To byl bardzo dobry wyjazd.

***

Moje dzieci najczesciej pija wode, ale czasem maja ochote na cos innego, a lemoniade uwielbiaja. Dostalam ten przepis od mojej przyjaciolki Kate. Jest bardzo prosty i szybki.
Potrzebne sa cytryny, woda i cukier.
Cytryny nalezy umyc, przekroic w polowie i wycisnac z nich sok. Sok zmierzyc. Ja robie lemoniade z  8-9 cytryn co daje mi ok. 250 ml soku. Na 1 czesc soku dajemy 1 czesc cukru, 4 czesci wrzatku i ok. 4 czesci zimnej wody (mozna dodac lub ujac, to zalezy od indywidualego smaku).
Skorki wlozyc do duzej miski i zasypac 1 czescia (w moim przypadku 250 ml) cukru. Dobrze wymieszac i zalac 4 czesciami (u mnie 1 l) wrzcej wody. Odstawic na 10 minut. Po uplywie tego czasu przelac przez sito, dodac przcedzony przez sito sok z cytryn oraz 4 czesci zimnej wody. Dobrze wymieszac i wstawic do lodowki. 

sobota, 21 lipca 2012

Indiana Jones a hydrologia czyli lekka konwersacja z czterolatkiem przy stole

- Kiedy tatus pojdzie do ziemi? - zgail Mlodszy tonem lekkiej konwersacji.
- ykh...ekhh...- malo sie nie udlawilam pyszna sangria, ktora popijalam.
- Wiesz, kazdy z nas kiedys umrze...- zaczelam ostroznie, albowiem wiem, ze Mlodszy jest mocno zniesmaczony faktem, iz wszyscy jestesmy smiertelni. Nie chcialam sie wiec zapuszczac za daleko w te rejony.
Siedzielismy, Starszy, Mlodszy i ja, w naszej ulubionej meksykanskiej knajpce i umilalismy sobie oczekiwanie na hot dogi czytajac ksiazke "The Dog That Dug for Dinosaurs".
- Nie o to mi chodzi - Mlodszy powiercil niecierpliwe swoja koscista dupcia, ktora usadowiona byla wygodnie na moich kolanach - ja chce wiedziec, KIEDY TATUS POJDZIE DO ZIEMI? Jak Indiana Jones?
- Dlaczego tatus, jak Indana Jones, mialby isc do ziemi?! - nadal bladzilam po omacku. Fakt, ze nie jestem wielbicielka Indiany Jonesa wcale nie poprawial mojej sytuacji.
- No przeciez tatus jest ARCHEOlogiem! - wykrzyknal mocno juz zniecierpliwiony Mlodszy - musi isc do ziemi i walczyc!
- Tatus nie jest ARCHEOlogiem - wydusilam, gdy juz odzyskalam glos - tylko HYDROlogiem.
- To jest przeciez to samo - machnal lekko reka Mlodszy - on musi przeciez isc do ziemi. I walczyc - upieral sie, a ja powoli czulam, ze opadam z sil i argumentow. W duchu tez przeklelam Malzonka, ktory ogladal z nielatami te bzdury.
- Archeolog nie walczy, tylko szuka w ziemi roznych starych przedmiotow, czasem budynkow a nawet calych miast, zeby sie dowiedziec jak setki, tysiace lat temu zyli ludzie - staralam sie, zeby to zabrzmialo przekonujaco i zebysmy mogli wrocic do bezpiecznej lektury o psie, ktory kopal w pszukiwaniu dinozaurow.
- Indiana Jones byl archeologiem i walczyl! - zawolal oburzony Mlodszy - sam widzialem. Na filmie.
- Indiana Jones byl specyficznym archeologiem...
- Mamusiu, a co to znaczy specyficzny - odezwal sie dyszkantem siedzacy dotad cicho Starszy.
W tym momencie na stol wjechaly nasze hot dogi. Krzyzowy ogien pytan, z naglymi zwrotami w konwersacji i zaskakujacymi przeskokami z tematu na temat zostal mi wiec tym razem oszczedzony.

poniedziałek, 16 lipca 2012

konie

Mieszkamy blisko stajni, w ktorych jest ok. czterdziestu koni. Od lat chodzimy tam na spacery. Czasem stajnie sa celem wyprawy, czasem tylko przystankiem w drodze do Sabino Canyon.
Od wiosny chlopcy ucza sie jezdzic konno. Bardzo lubie te lekcje. Odpoczywam. Patrze na gore, kaktusy. Mam wrazenie, ze czas w tym miejscu zwalnia. Nikt sie nie spieszy, wszystko odbywa sie ustalonym, powolnym rytmem.


Najpierw trzeba przygotowac konia do jazdy. Wyczyscic mu kopyta,

...wyszczotkowac.
Podoba mi sie, ze Amy, nauczycielka chlopcow, nigdy im nie odpuszcza.
Uczy ich, ze kon jest zywym stworzeniem, o ktore trzeba zawsze dbac. 

Mlodszy jezdzi wierzchem.

Starszy uwielbia powozic.

Po jezdzie znowu czyszczenie. I nagroda dla konia.
Amy uczy: najpierw dostaje nagrode twoj kon, potem ty.
Albowiem Mlodszy tez lubi mietusy. Jak kon.

Jeszcze trzeba odprowadzic konia do boksu.

niedziela, 15 lipca 2012

monsun oraz Hawaje II

Spadl monsun. Ten rodzaj ulewy, wodospadu z nieba sprawia, ze ulice zamieniaja sie w rzeki. W sensie doslownym, bo wiele ulic jest zarazem wash'em, czyli korytem rzeki okresowej. Ktos to bardzo sprytnie wykombinowal, bo dzieki temu monsunowa ulewa nie zalewa domow, szkol, sklepow, tylko zgrabnie sobie splywa. 
Na naszej dzialce mamy wash. Biegnie skrajem naszej posesji, przecina ulice, przy ktorej mieszkamy i kontynuuje sie na dzialce naszych sasiadow z naprzeciwka. Dzisiaj plynela nim rwaca rzeka, ktora wywrocila wystawiony na ulice pelen smietnik.
Lubie pore monsunowa. Dzieki deszczom nie jest koszmarnie goraco, schladza sie do 30-34C. Gromadzace sie chmury chronia troche przed prazacym belitosnie poludniowym sloncem.

***

Zaprawilam dzisiaj morele i brzoskwinie. Mam jeszcze w planach zrobienie konfitury z malin i moreli oraz soku malinowego. W sklepie, w ktorym nabylam sloiki oraz cudowny gar do wekowania (ma taka wkladke z uszami, na ktorej ustawia sie sloiki co ulatwia wyjecie goracych sloi z gara) kupilismy poidlo dla kolibrow oraz pojemnik na karme dla ptaszkow. Mlodszy siedzi wiec z nosem przyklejonym do mojej swiezo umytej szyby i wypatruje berdis.

***

W ogrodzie naszego hawajskiego domu, na tym drzewie...

mieszka sobie taka sliczna, zielona jaszczurka.

W ogrodzie rosna jeszcze drzewa z takimi kwiatkami.

I takimi. Te (plumeria) pachna oblednie i sa jednym z wielu symboli Hawajow

W Hawai'i Volcanoes National Park...

... w takich oto okolicznosciach przyrody...

... spotkalismy tego oto Kalij Pheasanta.

piątek, 13 lipca 2012

Hawaje I

Dwa dni przed naszym wyjazdem na Hawaje zepsul sie monitor w moim laptopie. Maz dal mi swoj stary, ale jest on tak stary, ze nie dalo sie na nim zainstalowac Google Chrome. Bez Chrome nie moge umieszczac postow w bloggerze. Stad moje przydlugawe milczenie.
Wrocilismy tydzien temu. Maz zdazyl w tzw. miedzyczasie wyjechac do Europy. Od naszego powrotu zepsula nam sie klimatyzacja dwa razy, a drzwi od garazu tylko raz. Ograniam dom po remoncie organizujac jednoczesnie wakacyjny czas dzieciom.
Ale mialo byc o Hawajach.
Odwiedzalam Big Island wiele razy, pierwszy jednak raz poczulam, ze to jest moje miejsce. Miejsce, do ktorego z przyjemnoscia wracam, ktore troche znam i w ktorym dobrze sie czuje. Po raz pierwszy pojechalam w miejsca, ktore nie sa atrakcja turystyczna, a ktorych byla ciekawa. Malymi drozkami, tylko po to by zobaczyc ladny widok, malowniczo opuszczony dom czy ciekawa roslinke. Poczulam, ze mam na to czas. Przeciez tu wroce.
Zauwazylam, ze moi chlopcy po raz pierwszy nie upierali sie by codziennie zostawac na swojej ukochanej plazy w Puako. Chetnie jezdzili ze swoim tata w teren, zeby zobaczyc nowe rzeczy. Oni tez wiedza, ze wroca.

Wybrzeze Kohala.
Jasniejsze miejsca na oceanie, tuz przy brzegu to rafy koralowe min. w Puako.

Tak wyglada krajobraz nieco wyzej. Tu czesto wieje i pada deszcz.

Stragan z owocami w drodze do Wodospadow Akaka.

Mozna bylo kupic swiezy kokos...

albo pyszne banany.

W pzydroznym miasteczku sklep z muszelkowymi ozdobami,

lapaczami slonca,

i kolorowymi sarongami.

Moj ulubiony hawajski koktajl: Mai Tai.