wtorek, 23 sierpnia 2011

home sweet home

Droga do domu byla dosc dluga i nie pozbawiona klod rzucanych nam przez los. Ale jestesmy w domu i teraz juz tylko to sie liczy.
Samolot mielismy o 22:45 wieczorem. Starszy musial oczywiscie zasnac snem kamiennym na odcinku dom - lotnisko. Zostal wiec wywleczony przez Meza z samochodu w swoim foteliku i ustawiony pomiedzy sterta naszych bagazy. Nie zdolalo go to wyrwac z objec Morfeusza, spal sobie spokojnie dalej. Maz z Chrisem pojechali oddac samochody a Mlodszy, ja oraz wciaz spiacy Starszy czekalismy. Po dluzszym czasie panowie starsi wrocili i przy pomocy Mlodszego zaczeli przepuszczac nasz dobytek przez maszyne, ktora sprawdza, czy nie wywozimy nielegalnie banana albo ananasa z raju. Niestety nie mozna bylo przepuscic przez maszyne fotelika razem ze spiacym slodko Starszym. Wyplatany z krzeselka Starszy spal nadal. Spal twardo i stawial zdecydowany opor wszelkim probom dobudzenia go. Raczej nie chcac niz chcac, musialam dzwignac bezwladnego, przelewajacego sie i zwisajacego z kazdej strony pierworodnego. Potem stanelismy w dlugasnej kolejce do check in.  Z kazda minuta bylam coraz bardziej przekonana, ze zaraz wyskoczy mi ktorys dysk albo oberwane z hukiem rece opadna wraz z kochana zawartoscia na ziemie. Nic takiego sie jednak nie wydarzylo, poniewaz (i tu AniaHa niech przerwie lekture i wznowi ja w kolejnym akapicie) pojawil sie nagle pan z wozeczkiem dla niedomagajacych i powiedzial mi:
- Pani siada bo pani w krzyzu strzeli albo sie rece urwa. Ten dzieciak przeciez ciezki jest.
I przesunal wozeczek wraz ze mna i Starszym na sam przod ogonka, gdzie czekalam az nadejdzie nasza kolej. Uczciwie przyznam, ze ze zdumienia tak zaniemowilam, ze chyba nawet nie podziekowalam. W tym kraju nawet kiedy bylam w dziewiatym miesiacu ciazy nikt mi nigdy nie ustapil miejsca, nie przepuscil w kolejce. Nigdy. Tak wiec wstrzas, ktorego doznalam byl uzasadniony.
Nie lubie latac. Zadne statystyki mnie nie przekonaja o tym, ze latanie jest najbezpieczniejsza forma podrozowania. Panicznie boje sie byc w powietrzu, zamknieta w metalowej puszce i pozbawiona wplywu na cokolwiek. A skad ja mam miec pewnosc, ze ten pilot nie spi w tej chwili (w nocy to przeciez bardzo prawdopoobne) i nie lecimy na jakims autopilocie, zdani tylko na komputery? Do tego trzeslo, bardzo trzeslo, a pilot ani razu sie do nas nie odezwal, zeby spokojnym glosem pocieszyc, ze to tylko turbulencje i, ze zaraz z nich wylecimy i zeby sie przypiac. Nic. Cisza. Wszyscy wokol spali. Chyba z pilotem wlacznie. Tylko ja nie spalam i robilam w myslach przeglad moich 39 lat zycia...
Na szczescie dolecielismy nad ranem do Phoenix i moj prywatny, maly horror sie zakonczyl. Na ziemi niemal natychmiast poklocilam sie z Mezem, ktory twierdzil, ze przeciez wedlug czasu hawajskiego jest jeszcze srodek nocy i dzieci nie musza nic jesc, a ja nie musze pic kawy. Bo gdybysmy teraz byli na Hawajach to byli bysmy teraz spali. No ale nie bylismy na Hawajach tylko w Phoenix o 7:00 czasu lokalnego i dzieci jekami domagaly sie jedzenia, a ja poprostu czulam, ze nie przezyje kolejnych godzin bez kawy.
W koncu jakims cudem udalo nam sie nabyc bajgle, kawe, odebrac caly nasz majdan i dowlec sie z tym wszystkim przed budynek lotniska. Maz z Chrisem i Mlodszym pojechali na parking po samochody. Dlugo nie wracali. W koncu sie pojawili. Okazalo sie, ze w moim samochodzie, ktorym mialam sama z dwojka dzieci pokonac 100 mil autostrada, rozladowal sie akumulator. Maz nakazal mi bez wylaczania silnika jechac do domu. Co tez uczynilam. Kilka razy myslalam, ze zaraz zasne za kierownica, ale nie zasnelam. Dojechalam.


9 komentarzy:

  1. Poprzez Chustke, AnieHa dotarlam i do Ciebie. Czytalam Twoje sloneczne Posty z prawdziwa przyjemnoscia! Ferie wyjazdy jak widze sa wszedzie troche stresujace. Ja mam za soba noc w samochodzie z...chorym psem. Bylismy cala rodzinka na nurkowaniu, ukochany Piesio sie strul, stracil w nocy przytomnosc. I co na to Rodzinka? Mamo! Ratuj Piesia! Jedz do szpitala! A my...tu jeszcze troche ponurkujemy....Wsiadlam o 2giej w nocy w samochod, przejechalam 500km. Uratowalam Piesia. No coz! Mamy potrafia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym mieć taki mocny sen, jak Twój Starszy:)) Podzielam Twój stosunek do latania, co niestety życia mi nie ułatwia:)))Jesteś dzielna i silna:)) ale chyba zbyt rozpuściłaś Pana Męża...coś mi się tak wydaje... jak zona ma ochotę na kawę , to moze byc 3 w nocy i co z tego-bez dyskusji :))) no i czy to nie On powinien dźwigać Synka? Pomarudzę trochę , nie gniewaj się...ale ja taki wzorzec faceta wyniosłam z domu i sobie tez taki model poszukalam i jeszcze wpoiłam to córce....

    OdpowiedzUsuń
  3. @Anonimowy: tak, mamy potrafia :); w przedszkolu jedna z nauczycielek nazwala mnie super mom, kiedy dowiedziala sie, ze jade sama z dziecmi do San Diego (440 mil); a ja poprostu mam taka sytuacje rodzinno - zyciowa, ze albo sobie poradze, albo bede siedziec w domu ze znudzona dwojka, bo Meza zwykle wiecej nie ma niz jest;
    Basiu my z Mezem podczas wspolnych podrozy dzialamy juz jak jedna, dobrze zaprogramowana maszyna: on bagaze, ja dzieci; wole dzwigac Starszego niz przwalac ciezkie bagaze z tasmy na tasme (w Konie na lotnisku robisz wszystko sama) i to w dodatku przy pomocy upartego, ciekawskiego i niewyspanego Mlodszego;

    OdpowiedzUsuń
  4. najn!
    Ja jestem za modelem partnerskim.
    Jeśli chcę się napić kawy o 3 w nocy to wstaję i sobie robię.

    Dzielimy obowiązki według możliwości w miarę po połowie.

    OdpowiedzUsuń
  5. tabaka, chodzi o to, ze Maz rwal do przodu jak raczy kon i po drodze mignely mi tylko w locie dwa Starbucksy...
    nigdzie sie nie spieszylismy, bo on mial 4 godziny jazdy na swoja konferencje gdzie mogl sie zameldowac najwczesniej o 4tej popoludniu;
    problem polega na tym, ze kiedy jestesmy zmeczeni, to z kazdego z nas wychodzi to co najgorsze, marudzimy i zatruwamy zycie bliznim;
    moj zrelaksowany Maz przywozil mi na Hawjach cappuccino w kubeczku z cafejki odleglej od naszego domu o 30 min. jazdy samochodem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ingrid!Maz całkowicie usprawiedliwiony:)))I nie miej za złe, że ośmielam się swoje trzy krytyczne grosze wtrącać... Hmmm, chyba dlatego, ze Ciebie zaoceanowo polubiłam... jak ja jestem zmęczona tez warczę na męża..gromy miotam, aż strach:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. mój komentarz dotyczył tego "o 3 w nocy".

    pomagamy sobie tak, sprawiamy przyjemności też.
    ale nikt mi nie usługuje dlatego, że jestem jego piękną damą.

    OdpowiedzUsuń