czwartek, 18 sierpnia 2011

ostatnie godziny w raju

Ostatnie dni mijaja nam w bardzo przyjemnym nastroju. Maz z Chrisem zrobili wiekszosc tego co mieli zrobic. To czego nie udalo sie z roznych powodow zrobic, zrobia nastepnym razem, prawdopodobnie w styczniu.
Dwa dni temu dwaj panowie starsi zauwazyli, ze moja tolerancja dla dwoch panow mlodszych spadla ponizej zera. Czyli, ze jeszcze godzina lub dwie sam na sam z moimi kochanymi synkami, a dojdzie do dzieciobojstwa. Tak, tak mili moi. Raj czy nie raj: 12 godzin dziennie przez 10 dni z dwojka ruchliwych, pyskatych, ciekawskich chlopcow, pelnych pomyslow i woli realizacji tychze moze doprowadzic do katastrofy.
W zwiazku z powyzszym wszyscy czterej panowie wsiedli do samochodu i sie wyniesli zostawiajac mnie, ku mojej wielkiej radosci, sam na sam ze soba, domem, ogrodem, plaza, sloncem, oceanem i ksiazka. Z relacji wiem, ze byli w przepieknym miejscu, w Waipio Valley.
Droga do tej doliny jest naprawde bardzo stroma. Kiedy wjezdzali z doliny pod gore zauwazyli autostopowiczke, ktora, jak sie okazalo, skaleczyla palec u nogi.
Maz zaproponowal jej, ze jesli chce, to moze usiasc z tylu, miedzy fotelikami chlopcow. Kobieta, mimo iz slusznej, amerykanskiej postury byla mocno zdeterminowana i postanowila wcisnac sie miedzy krzeselka. Z relacji Chrisa wiem, ze jechala przechylona mocno do przodu, bo nie udalo jej sie wpasowac korpusu miedzy siedzonka moich dzieci. Jednoczesnie usilowala trzymac ranna noge wyciagnieta przed soba...
Maz zeznal, ze podczas calej akcji podwozenia autostopowiczki nasze dzieci, lekko zszokowane cala sytuacja, prowadzily miedzy soba taka oto konwersacje:
-  My przeciez nie jestesmy serwisem taksowkowym ! - to glos Starszego w sprawie.
- Tak, tak, masz racje! Nie jestesmy taksowka, ani tym bardziej ambulansem. - wtorowal mu Mlodszy.
Takimi oto zyczliwymi uwagami przerzucali sie chlopcy ponad glowa poszkodowanej pani. Na szczescie robili to po polsku. Kiedy kobieta wysiadla, Starszy kategorycznie stwierdzil:
- Tato, my juz nie chcemy zadnych wiecej rannych w naszym samochodzie.
Zupelnie nie wiem dlaczego tak nimi to wstrzasnelo, bo na Hawajach czesto podwozimy autostopowiczow. Zazwyczaj podrozuja jednak na przednim siedzeniu, no i nie sa ranni.
Wczoraj spedzilismy rodzinny dzien na plazy. I bylo cudownie. Wszyscy plywalismy w oceanie. Wyglupialismy sie. Dzieci byly szczesliwe, ze rodzina jest razem.
A dzisiaj pakujemy sie i za pare godzin lecimy do Phoenix. Stamtad chlopcy ze mna jada do Tucson, do domu, a Maz z Chrisem do Sedony.

4 komentarze:

  1. Moja przyjaciólka , w Twojej sytuacji rzekła: Jak na nich patrze , to usprawiedliwiam Heroda ! Spokojnego lotu!

    OdpowiedzUsuń
  2. czyli koniec gwiazdki na środku oceanu.
    szczęśliwej podróży! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ingrid! odezwij się! Jak powrót z RAJU?Czy tak pochłonęły Cie obowiazki szkolne Starszego, ze zapomniałas o nas:))? Serdecznosci przesyłam :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Basiu, dochodze do siebie!juz prawie zyje, wszystko opisze :)

    OdpowiedzUsuń