W nocy Mlodszego zaczal meczyc katar i stan podgoraczkowy. Juz wieczorem oswiadczyl, ze bedzie zasypial w moim lozku, bo "w nocy i tak przyjde, wiec po co marnowac czas". Jasne, tylko, ze dla mnie czas spedzony bez smarczacego i pojekujacego Mlodszego we wlasnym lozku jest raczej czasem zyskanym lub raczej odzyskanym. Kazdy ma jednak prawo do swojego, subiektywnego ogladu sytacji. Noc, dzieki obecnosci przeziebionego Mlodszego, nie nalezala do najlepszych. Budzil mnie swoim sapaniem, jekami, kopniakami w plecy oraz wymachami rak ilekroc udalo mi sie zapasc w sen. Mam wrazenie, ze perwersyjnie odczekiwal pierwsze10-15 minut snu i uderzal. Tak, zdecydowanie tej nocy nie odpoczelam.
Nad ranem, czyli ok. 5:30 przyczlapal Starszy, zeby mi oswiadczyc, ze nie bedzie spal. Na te wiesc, drzemiacy u mego boku Mlodszy poderwal sie na rowne nogi i juz ich nie bylo. Wreszcie moglam zasnac. Spalam. Snily mi sie jakies blizej nieokreslone, ale mile rzeczy.
- Mamo, nalalem sobie mleczka - uslyszalam glos Starszego, jak przez mgle - i nic mi sie nie rozlalo.
- Yhmmm, swietnie synku - wymruczalam w polsnie - to teraz wypij i daj mi jeszcze chwilke pospac, dobrze?
- Ja tez sobie nalalem mleka - okazuje sie, ze Mlodszy rowniez pojawil sie u mego wezglowia - ale troche mi sie rozlalo...
- To powycieraj i idz sie bawic. Chce spac! - moja granica miedzy uprzejmoscia a furia bladym switem jest bardzo, bardzo cieniutka.
Spalam dalej. Dzieci bawily sie zadziwiajaco grzecznie i bez klotni. Bylo cicho. Zadziwiajaco cicho, jak na nasz dom...
O 8:00 wstalam, zeby nastawic maszyne na kawe. Wchodze do kuchni, a w kuchni, przy zlewie na stoleczku stoi Mlodszy...I kubkami wylewa wode na podloge.
- Myjemy podloge - rzucil do mnie przez ramie, gdy zauwazyl, ze sie pojawilam - bedzie czysciutko!
- Tak, dzisiaj mamy dzien lsniacej i sliskiej podlogi - wlaczyl sie Starszy, ktory pracowicie rozprowadzal litry wody po kafelkach w kuchni.
- Czy widziales kiedys, zebym w taki sposob myla podloge? - zapytalam bardzo silac sie, zeby brzmiec spokojnie.
- No nie, ale im wiecej wody, tym bedzie czysciej, prawda? - Mlodszy staral sie byc logiczny w swoim szalenstwie.
- Nie, nie prawda! - warknelam rozezlona - Lapiecie szmaty i zbieracie teraz te wode! Ja wam nie pomoge, bo mam tylko jedna reke, a gipsu nie moge moczyc. Zabierajcie sie do roboty, bo za chwile wpadne w szal! A skutki mojego szalu odczujecie na swoich pupach!
- Masz zlamana reke - Mlodszy przyjrzal mi sie krytycznie - Lepiej uwazaj, zebys sobie nie zlamala drugiej! - zachichotal, bardzo zadowolony ze swojego niewybrednego dowcipu.
Naszla mnie dzisiaj taka oto refleksja: dzieci pokroju Mlodszego, czyli wulkany niespozytej energii oraz najbardziej niezwyklych pomyslow w polaczeniu z nieustanna potrzeba eksperymentowania powinny sie rodzic ludziom do 30 roku zycia. Rodzice 40-50letni, czyli tacy jakimi my z Mezem jestesmy, powinni byc uszczesliwiani nieco spokojniejszymi i bardziej nudnymi egzemplarzami.