- Wycialem dziure w folii od jogurtu lyzeczka.- oznajmil Starszy moszczac sie na swoim krzeselku w samochodzie - potem nie zdazylem go zjesc, wiec teraz pewno pudelko na lunch jest cale uswinione...
- Przypnij sie, bo ruszam. Chce zdazyc przed tym autobusem szkolnym. Jak nie zdaze, to bedziemy sie wlec za nim w zolwim tempie i sie spoznimy na twoje plywanie - rzecz sie dziala na parkingu przed szkola. Starszy wlasnie skonczyl lekcje.
- Dlaczego wyciales dziure? - zapytalam kiedy juz ruszylismy, na nasze szczescie przed autobusem.
- No bo te folie jest bardzo ciezko zdjac.
- Nie mogles poprosic pania o pomoc?
- Ty nic nie wiesz - stwierdzil Starszy tonem steranego zyciem i doswiadczonego przez los starca - tutaj nie jest tak jak w przedszkolu. Tutaj pani juz tak nie pomaga, trzeba sobie radzic samemu.
Pokiwalam glowa. Hmmm, no tak trzeba sobie radzic. Nagle zatesknilam za pania Starszego z przedszkola. Bardzo ciepla, kochajaca dzieci, ale jednoczesnie stawiajaca im jasne wymagania i granice. Doswiadczona nauczycielka.
Obecna pani Starszego jest mlodziutkim dwudziestoletnim stworzeniem, ktore w tym roku zaczelo prace w szkole. Bardzo sie stara, ma olbrzymi entuzjazm, ale jeszcze sporo musi sie nauczyc. No i nie jest matka. Prawdopodobnie sporo wie o dzieciach, ale jest to wiedza czysto teoretyczna.
Musze jednak opanowac rozterki matczynego serca, myslec o pani zyczliwie i jakos to bedzie. Trzeba sobie radzic.